Aktualności,  ON-LINE,  Oratorium Domowe

Newman – święty dla nas, inspiracja 20

Witraż Newmana w Oriel Chapel autorstwa Alejandro Salgado Montejo / www.oriel.ox.ac.uk

 

Jan Henryk Newman,
Świętość warunkiem koniecznym szczęśliwości w życiu przyszłym,
„Kazania parafialne”, tom I, Kazanie 1.

 

 

Wydaje się, iż za pomocą powyższego cytatu Duch Święty w kilku słowach przekazał główną prawdę religijną. Ta właśnie okoliczność sprawia, że robi to na nas szczególne wrażenie. Prawda ta bowiem jest ogłaszana w tej czy innej formie w każdej części Pisma Świętego. Mówi się nam ciągle na nowo, że uświęcenie grzesznych stworzeń było tym doniosłym celem, który przyświecał naszemu Panu, gdy przyjmował naszą naturę. Stąd też nikt inny jak tylko święty zostanie przyjęty ze względu na Pana w dniu ostatecznym. Cała historia odkupienia, przymierze miłosierdzia we wszystkich swoich częściach i postanowieniach, przyznaje, że świętość stanowi warunek konieczny dla osiągnięcia zbawienia. Nawet i nasze naturalne sumienie również poświadcza tę prawdę. Jednakże, to, co wynika z historii i jest zaleceniem przykazania, w powyższym cytacie z Pisma Świętego zostaje stwierdzone w sposób doktrynalny, jako doniosły i konieczny fakt, jako skutek straszliwego, nieodwracalnego prawa, wynikającego z natury rzeczy, oraz z niezgłębionego postanowienia Boskiej Woli.

Ktoś mógłby teraz zapytać: „Dlaczego tak jest, że świętość stanowi warunek konieczny do przyjęcia nas do nieba? Dlaczego Biblia tak surowo nakazuje nam kochać, okazywać bojaźń i być posłusznym Bogu, być sprawiedliwym, uczciwym, łagodnym i czystym w sercu, przebaczającym, zorientowanym na niebo, pełnym wyrzeczenia, uniżonym i ustępliwym? Nie można zaprzeczyć, że człowiek jest słaby i zepsuty. Dlaczego więc nakazuje mu się być takim religijnym, takim nieziemskim? Dlaczego wymaga się, by był, cytując Pismo św., „nowym stworzeniem”?[1] Skoro jest on z natury taki, jaki jest, czy nie byłoby aktem większego miłosierdzia ze strony Boga, gdyby w sumie zbawił człowieka bez tej jego świętości, która jest dla niego tak trudną, a która, jak się wydaje, jest mu tak niezbędna?”

Otóż, nie mamy prawa zadawać tego pytania. Z pewnością wystarczy, by grzesznik wiedział, że z Bożej łaski otwarła się dla niego droga zbawienia, bez informowania go, dlaczego ta właśnie droga, a nie inna, została wybrana przez Bożą Mądrość. Życie wieczne jest „darem Boga”. Bez wątpienia ma On prawo określać warunki, na jakich je daje. Jeśli więc wyznaczył świętość jako drogę życia, musi to wystarczyć. Nie nasza to rzecz zastanawiać się dlaczego tak zdecydował.

A jednak pytanie to można zadać z bojaźnią Bożą, w celu poszerzenia naszego wglądu we własną kondycję i perspektywy. W takim przypadku próba odpowiedzenia na nie będzie korzystna, jeśli zostanie podjęta z powagą. Przechodzę zatem do opisania jednego z powodów, określonego w Piśmie Świętym, dla którego obecna świętość jest niezbędna, jak to wynika z cytatu biblijnego, dla naszej przyszłej szczęśliwości.

Być świętym, słowami Kościoła, oznacza mieć „prawdziwe obrzezanie w Duchu”.[2] Oznacza to: zostać oddzielonym od grzechu, nienawidzić dzieł świata, ciała i Szatana, a znajdować przyjemność w przestrzeganiu Bożych przykazań, w czynieniu wszystkiego tak, jakby to On nam to zlecił, w życiu cały czas, jakby mając przed oczami świat, który ma nadejść, tak jakbyśmy zerwali więzy tego życia i byli już martwi. Dlaczego nie możemy zostać zbawieni, nie mając takiego nastawienia umysłu i stanu ducha?

Odpowiem tak: jeśliby nawet pozwolono człowiekowi bezbożnemu wejść do nieba, nie byłby tam szczęśliwy. Nie byłoby zatem niczego miłosiernego w takim pozwoleniu.

Jesteśmy skłonni oszukiwać sami siebie i uważać niebo za miejsce takie jak ta ziemia. Mam tu na myśli miejsce, w którym każdy może wybierać i zaznawać swojej własnej przyjemności. Widzimy, że na tym świecie ludzie aktywni mają swoje własne uciechy, a domatorzy swoje, literaci, naukowcy, politycy – każdy ma swoje zajęcia i przyjemności. Stąd, zachowujemy się tak, jakby w przyszłym świecie miało być tak samo. Jedyna różnica, jaką zauważamy pomiędzy tym światem, a przyszłym, jest taka, że tutaj, jak dobrze wiemy, ludzie nie zawsze są pewni, a tam, jak przypuszczamy, zawsze będziemy pewni otrzymania tego, czego szukamy. Odpowiednio więc, dochodzimy do wniosku, że każdy człowiek, jakiekolwiek ma przyzwyczajenia, preferencje, czy styl życia, jeśli zostanie wpuszczony do nieba, będzie tam szczęśliwy. Nie, żebyśmy w sumie zaprzeczali, że pewne przygotowanie jest niezbędne dla przyszłego życia, ale nie przykładamy właściwej wagi do jego rozmiarów i znaczenia. Myślimy, że możemy pojednać się z Bogiem kiedy mamy ochotę, tak jakby nie było żadnych wymagań w odniesieniu do wszystkich ludzi, poza chwilową uwagą, większą niż zazwyczaj, wobec naszych obowiązków religijnych, nieco wysiłku podczas naszej ostatniej choroby, czy w służbie Kościołowi, tak jak ludzie biznesu, którzy porządkują swoje listy i papiery przed wyruszeniem w podróż albo wyrównaniem rachunku. Jednakże, taka opinia, choć często stanowi podstawę do działania, zostaje uznana za błędną, gdy tylko się ją sformułuje. Albowiem niebo, o czym Pismo jasno poucza, nie jest miejscem, gdzie wiele różnych i rozbieżnych dążeń może współistnieć, tak jak w przypadku tego świata. Tutaj każdy człowiek może sprawiać przyjemność sobie, ale tam musi sprawiać przyjemność Bogu. Byłoby bezczelnością usiłować określić zajęcia wypełniające życie wieczne, które dobrzy ludzie mają spędzić w Bożej obecności, albo zaprzeczać, że ten stan, którego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani umysł nie pojął,[3] może obejmować nieskończone bogactwo dążeń i zajęć. Jednak cały czas wyraźnie się nam mówi, że owo przyszłe życie będzie spędzone w Bożej obecności, w znaczeniu, które nie ma odniesienia do naszego obecnego życia. Tak więc, najlepiej jak można je określić, to nieskończone i nieprzerwane uwielbienie Wiekuistego Ojca, Syna i Ducha. „Dlatego są przed tronem Boga i w Jego świątyni cześć Mu oddają we dnie i w nocy. A Zasiadający na tronie rozciągnie namiot nad nimi … paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia”.[4] Ponownie: „I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek. I w jego świetle będą chodziły narody”.[5] Powyższe fragmenty autorstwa św. Jana wystarczają, by nam przypomnieć o wielu innych, które mówią na ten temat.

Niebo więc nie jest podobne do tego świata. Powiem, co bardziej przypomina – kościół. Albowiem w miejscu publicznej modlitwy nie słychać języka światowego, nie przedstawia się projektów rzeczy doczesnych, czy to wielkich, czy małych, nie podaje się informacji na temat tego, jak wzmocnić swoje światowe interesy, rozszerzyć nasze wpływy, czy też zyskać uznanie. Te rzeczy w istocie mogą nam przeszkadzać, więc nie zajmujemy się nimi. Tak więc, z pewnością nie usłyszymy o nich w kościele. Tutaj usłyszymy tylko i wyłącznie o Bogu. Wielbimy Go, chwalimy Go, śpiewamy Mu, dziękujemy, przepraszamy, oddajemy się Jemu i prosimy o błogosławieństwo. Dlatego więc kościół jest jak niebo, bo w jednym i w drugim miejscu jest nam przedstawiany tylko jeden, niepodzielny temat – religia.

Zakładając zatem, że zamiast nauki, mówiącej, iż żaden bezbożny człowiek nie może służyć Bogu w niebie, czy też widzieć Go, jak ujmuje to tekst Pisma Świętego, powiedziano by nam, że żaden bezbożny człowiek nie może chwalić, czy też duchowo oglądać Go w kościele, czy nie pojęlibyśmy od razu sensu tej doktryny? Mianowicie, jeśli przyszedłby tutaj człowiek, który pozwalałby swojemu umysłowi rozwijać się w nieskrępowany sposób, tak jak natura lub przypadek zdecydują, bez świadomego i stałego wysiłku, by dążyć do prawdy i czystości, nie znalazłby tutaj nic, dającego mu prawdziwą przyjemność, ale szybko zmęczyłby się tym miejscem. Jako, że jest to dom Boga, człowiek taki usłyszałby jedynie coś na taki temat, który za bardzo go nie interesuje, a nic o tych sprawach, które podsycają jego nadzieje i obawy, emocje i zapał. Jeśli więc człowiek nie mający żadnej religii (zakładając, że jest to możliwe) zostałby wpuszczony do nieba, bez wątpienia doznałby wielkiego rozczarowania. Wcześniej istotnie mogłoby mu się wydawać, że będzie w niebie szczęśliwy, ale gdyby tam dotarł, nie znalazłby nic innego jak tylko rozmowy o tym, czego na ziemi unikał, żadnych innych zajęć jak tylko takie, których nie lubił i którymi pogardzał, nic z tych rzeczy, które przywiązywały go do czegoś w świecie, i sprawiały, że czuł się tam dobrze, nic, w co mógłby się zaangażować i w czym mógłby znaleźć wytchnienie. Postrzegałby siebie jako istotę odizolowaną, odciętą przez Siłę Wyższą od tych przedmiotów, którymi wciąż było oplecione jego serce. Mało tego, znajdowałby się w obecności Siły Wyższej, o której na ziemi nigdy nie mógł spokojnie myśleć, a którą teraz miał za niszczyciela tego wszystkiego, co było dla niego cenne i drogie. Ach! Nie mógłby znieść widoku oblicza Żyjącego Boga. Święty Bóg nie stanowiłby dla niego powodu do radości. „Czego chcesz od nas?”[6] to jedyna myśl i pragnienie dusz nieczystych, nawet jeśli uznają one Jego potęgę. Jedynie święty może spoglądać na Świętego. Bez świętości żaden człowiek nie zniesie widoku Pana.

Gdy więc myślimy o tym, by wziąć udział w radościach nieba bez świętości, jesteśmy tak nierozważni jak gdybyśmy przypuszczali, że możemy nabrać zainteresowania liturgią bez posiadania go już w pewnym stopniu. Lekkomyślny, niewierzący i zmysłowy umysł, pozbawiony miłości i bojaźni Bożej, o ograniczonych horyzontach i przyziemnych dążeniach, o słabym poczuciu służby i nieoświeconym sumieniu, umysł zadowolony sam z siebie, niepoddany Bożej woli, odczuwałby równie niewielką przyjemność na słowa „Wejdź do radości Pana”[7] w dniu ostatecznym, jak odczuwa teraz na wezwanie „Módlmy się”. Mało tego. Dopóki jesteśmy w kościele, możemy zwrócić nasze myśli ku innym sprawom, i ostatecznie zapomnieć, że Bóg na nas patrzy. W niebie nie będzie to możliwe.

Widzimy zatem, że świętość, czy też wewnętrzne oddzielenie od świata, jest niezbędne dla naszego wejścia do nieba, bo niebo jest niebem, miejscem szczęśliwości, tylko dla świętych. Istnieją cielesne niedyspozycje, które wpływają na zmysł smaku, tak, iż najsłodszy aromat staje się niewdzięczny dla podniebienia. Są niedyspozycje, które upośledzają wzrok, zabarwiając jasny obraz świata chorobliwymi odcieniami. Podobnie, istnieje moralna choroba, która zniekształca wewnętrzny wzrok i smak, a żaden człowiek, który jej doświadcza, nie jest w stanie ucieszyć się tym, o czym Pismo Święte mówi: „pełnia radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy”.[8]

Co więcej, ośmielę się dodać jeszcze coś do tego. To przerażające, ale trzeba o tym powiedzieć. Jeśli chcielibyśmy wyobrazić sobie jakąś karę dla bezbożnej, grzesznej duszy, nie moglibyśmy chyba wymyślić nic lepszego, niż wezwać ją do nieba. Niebo byłoby piekłem dla człowieka bezbożnego. Wiemy, że mamy tendencję do bycia nieszczęśliwymi, gdy jesteśmy samotni, pośród nieznajomych, czy też ludzi o innych preferencjach i przyzwyczajeniach od naszych. Jak przykrym, na przykład, byłoby musieć żyć w obcym kraju, wśród ludzi, których twarzy nigdy wcześniej nie widzieliśmy, i których języka nie mogliśmy się uczyć. A to tylko nieśmiała ilustracja osamotnienia człowieka o przyziemnym usposobieniu i preferencjach, rzuconego w towarzystwo świętych i aniołów. Jakże niepocieszony przechadzałby się pośród niebieskiego dworu! Nie znalazłby nikogo podobnego sobie. Wszędzie widziałby znaki Bożej świętości, a to przyprawiałoby go o dreszcze. Zawsze odczuwałby Jego obecność. Nie mógłby już więcej odwracać swoich myśli w innym kierunku, tak jak robi to teraz, gdy sumienie go napomina. Miałby świadomość, że Wieczne Oko jest stale nad nim i że to Oko świętości, która jest radością i życiem świętych stworzeń, dla niego byłoby Okiem gniewu i kary. Bóg nie może zmienić swojej natury. Zawsze musi być Święty. Jednak, ponieważ On jest Święty, żadna grzeszna dusza nie może być szczęśliwa w niebie. Płomienie ognia nie obejmą żelaza, ale strawią słomę. Nie byłyby płomieniami, gdyby tak się nie działo. Tak samo niebo byłoby ogniem dla tych, którzy chcieliby uciec przez wielką zatokę z morza mąk piekielnych. Palec Łazarza tylko zwiększyłby ich pragnienie. Niebiosa, które mają nad głowami, będą z brązu dla nich.[9]

Tak oto do pewnego stopnia wyjaśniłem, dlaczego jest tak, że świętość została nakazana nam jako warunek do spełnienia z naszej strony, aby wejść do nieba. Wydaje się on niezbędny z natury rzeczy. Nie wiemy jak mogłoby to się stać w inny sposób. Teraz więc wymienię dwie ważne prawdy, które wydają się wypływać z tego wszystkiego, co zostało powiedziane do tej pory.

1. Jeśli jakaś konkretna cecha umysłu, jakiś konkretny stan serca i uczuć jest niezbędny, by wejść do nieba, nasze czyny pomogą nam do zbawienia, przede wszystkim dlatego, że będą dążyły do osiągnięcia lub poświadczały osiągnięcie tego pożądanego stanu umysłu. Dobre uczynki, jak się je nazywa, są konieczne, nie jakoby miały jakąś zaletę same w sobie, nie jakoby same z siebie mogły odwrócić Boży gniew z powodu naszych grzechów, albo kupić nam niebo, ale ponieważ dzięki Bożej łasce są środkami wzmocnienia i wykazania tej zasady świętości, którą Bóg zaszczepił nam w sercu, a bez której, jak poucza nas Pismo Święte, nie możemy Go oglądać. Im liczniejsze są nasze uczynki miłosierdzia, wyrzeczenia i wyrozumiałości, tym bardziej w oczywisty sposób będą wyszkolone nasze umysły w miłosiernym, wyrozumiałym i pełnym wyrzeczenia usposobieniu. Im częstsze nasze modlitwy, im bardziej pokorne, cierpliwe i pobożne są nasze codzienne uczynki, tym bardziej zjednoczenie z Bogiem i te święte czyny będą stawały się środkiem do uświęcenia naszych serc i przygotowania ich na przyszłą obecność Boga. Zewnętrzne uczynki, wykonywane dla zasady, tworzą wewnętrzne przyzwyczajenie. Powtarzam, pojedyncze akty posłuszeństwa Bogu, tak zwane dobre uczynki, służą nam do tego, by stopniowo odcinać nas od tego świata zmysłów i zaszczepiać w naszych sercach niebiański charakter.

Jest więc jasne, które uczynki nie przyczyniają się do naszego zbawienia – wszystkie te, które albo nie mają żadnego wpływu na zmianę serca, albo wywierają zły wpływ. Co zatem należy powiedzieć na temat tych, którzy uważają, że łatwo zadowolić Boga i ofiarować się Jemu, którzy służą mało, a mówią o chodzeniu drogami Bożymi i są z nich zadowoleni? Tacy ludzie, jest to aż nazbyt oczywiste, zamiast odnosić korzyści ze swoich dobrych uczynków, takie jak życzliwość, uczciwość, czy też sprawiedliwość, mogą zostać (nie boję się tego powiedzieć) przez nie skrzywdzeni. Albowiem te właśnie uczynki, choć dobre same w sobie, wykonywane są, by wykształcić w tych ludziach złego ducha, zepsute serce, to znaczy, miłość własną, zarozumiałość, niezależność, zamiast odwracania się od tego świata ku Ojcu duchów. Podobnie, zewnętrzne tylko uczynki, takie jak przychodzenie do kościoła i odmawianie modlitw, choć są, oczywiście, obowiązkami nałożonymi na nas wszystkich, tak naprawdę służą tylko tym, którzy wykonują je w duchu zmierzania ku niebu. Tacy ludzie bowiem wykorzystują te dobre czyny, aby udoskonalić swoje serce, podczas gdy nawet najsolidniejsza, ale zewnętrzna, pobożność nie przynosi korzyści człowiekowi, jeśli nie udoskonala serca.

2. Zauważcie, co z tego wszystkiego wynika. Jeśli świętość nie jest jedynie spełnianiem pewnej liczby dobrych uczynków, ale wewnętrznym usposobieniem, które za łaską Bożą wypływa z ich wykonywania, jakże daleko od takiej świętości znajduje się całe mnóstwo ludzi! Nie są oni jeszcze nawet posłuszni w zewnętrznych uczynkach, które stanowią pierwszy krok. Muszą oni dopiero nauczyć się wykonywania dobrych czynów jako sposobu na odmianę swojego serca, która jest tutaj celem. Od razu można wywnioskować, choć Pismo Święte nie mówi nam tego w sposób jasny, że nikt nie jest w stanie przygotować się na niebo, to znaczy, uświęcić się, w krótkim czasie. Przynajmniej, nie wiemy, jak to jest możliwe. Jest to poważny wniosek, wynikający z dedukcji rozumowej. A niestety, tak jak istnieją ludzie, którzy sądzą, że mogą zostać zbawieni dzięki kilku uczynkom, są też tacy, którzy przypuszczają, że mogą zostać zbawieni w jednej chwili dzięki nagłemu, łatwemu nawróceniu. Wielu ludzi, którzy żyją, lekceważąc Boga, ucisza swoje sumienia, gdy przychodzą wyrzuty, obiecując pokutę kiedyś w przyszłości. Jakże często żyją oni tak, aż śmierć ich zaskoczy! Będziemy jednak zakładać, że zaczną pokutować w przyszłości. Mało tego, będziemy nawet zakładać, że Bóg Wszechmogący im przebaczy i przyjmie do nieba. Ale czy to wystarczy? Czy są oni w odpowiednim stanie, by służyć Mu w niebie? Czy nie jest to ten właśnie punkt, który podkreślałem, że oni nie znajdują się w odpowiednim stanie? Czy nie zostało wykazane, że nawet jeśli zostaliby wpuszczeni tam bez odmienionego serca, niebo nie sprawiłoby im przyjemności? A czy można dokonać odmiany serca w ciągu jednego dnia? Które z naszych preferencji i sympatii możemy zmienić na życzenie w jednej chwili? Nie te najbardziej powierzchowne. Czy możemy zatem na słowo zmienić całe nastawienie umysłu? Czyż świętość nie jest wynikiem szeregu cierpliwych, powtarzanych wysiłków w posłuszeństwie, stopniowo działających w nas, odmieniających nasze serca? Nie ośmielamy się, oczywiście, nakładać granic Bożemu miłosierdziu i mocy w przypadkach żalu za grzechy u schyłku życia, nawet tam, gdzie objawił On nam swoją ogólną zasadę kierownictwa moralnego. Bez wątpienia jednak jest naszym obowiązkiem utrzymywać i działać zgodnie z ogólnymi prawdami, które niesie Jego Święte Słowo. Ostrzega nas Ono na różne sposoby, że nikt, kto nie jest święty, nie znajdzie szczęścia w niebie. Nikt więc nie może nauczyć się świętości w krótkim czasie i to wtedy, gdy zechce. Zostaje to wskazane w tekście Pisma Świętego, które mówi, że nabranie tej cechy normalnie wymaga czasu. Postuluje się to jasno, choć przenośnie, w przypowieści o stroju weselnym,[10] w której wewnętrzne uświęcenie stanowi warunek odrębny od naszej akceptacji oferty miłosierdzia, nad którym to warunkiem przechodzimy niedbale w naszych myślach, jakby uświęcenie było naturalną konsekwencją miłosierdzia. Również w przypowieści o dziesięciu pannach[11] ukazuje się nam, że musimy wyjść na przeciw Panu młodemu z oliwą świętości, a zadbanie o nią wymaga czasu. Uroczyście zapewnia nas Słowo w listach św. Pawła, że jest możliwym tak nadużyć Bożej łaski, że dany nam czas ucieknie, i zostać naznaczonym jako potępiony nawet przed upływem końca życia.[12]

Pragnę przemawiać do Was, moi Bracia, nie jak do obcych Bożemu miłosierdziu, ale jak do uczestników Jego łaskawego przymierza w Chrystusie. Z tego powodu jesteście w szczególnym niebezpieczeństwie, jako że tylko ci mogą popełnić grzech zerwania Jego przymierza, którzy mają przywilej posiadania go. Jednak, z drugiej strony, nie przemawiam też do Was jak do świadomych i upartych grzeszników, wystawionych na nadciągające ryzyko utraty Waszej nadziei nieba. Lecz lękam się, że są tacy, którzy, jeśli byliby wierni w postępowaniu wobec swojego sumienia, musieliby przyznać, że nie czynią ze służby Bogu swojej pierwszej i największej troski, że ich posłuszeństwo, tak to nazwijmy, jest kwestią biegu spraw, w który nie jest zaangażowane ich serce, oraz że działają oni uczciwie w sprawach świata, głównie z powodu swoich światowych interesów. Obawiam się, że są tacy, którzy, jakakolwiek nie byłaby ich religijność, ciągle mają takie obawy o siebie, że prowadzi ich to do postanowienia bycia posłusznym Bogu w przyszłości, takie obawy, że przekonują ich o grzechu, choć niewystarczające, by uświadomić im ohydę wynikającego z niego niebezpieczeństwa. Tacy ludzie bagatelizują wyznaczony czas miłosierdzia. Uzyskanie daru świętości to dzieło całego życia. Żaden człowiek nie będzie doskonały tutaj, bo tak grzeszna jest nasza natura. Tak więc, odkładając dzień pokuty, ludzie ci odkładają swoją szansę na lata, kiedy siła i wigor ich opuszczają, a to praca, na którą całe życie nie będzie wystarczające. Praca to wielka i o wiele bardziej żmudna, niż da się to opisać. Wiele grzechu pozostaje nawet w najlepszych z ludzi, a „jeżeli sprawiedliwy z trudem dojdzie do zbawienia, gdzie znajdzie się bezbożny i grzesznik?”[13] Jego los może zostać przesądzony w każdej chwili, a chociaż ta myśl dziś nie powinna prowadzić ku rozpaczy, to jednak winna wywoływać drżenie o jutro.

Być może, jednak, inni powiedzą: „Wiemy coś na temat mocy religii – kochamy ją do pewnego stopnia, mamy wiele dobrych myśli, przychodzimy do kościoła, by się modlić. To dowód, że jesteśmy przygotowani na niebo. Jesteśmy bezpieczni, a to, co zostało powiedziane, nas nie dotyczy.” Oby Was, moi Bracia, nie było pośród takich ludzi. Jednym z zasadniczych sprawdzianów bycia prawdziwym sługą Boga jest życzenie sobie, by służyć Mu lepiej. Bądźcie więc całkiem pewni, że człowiek, który jest zadowolony ze swojego postępu w chrześcijańskiej świętości, w najlepszym wypadku znajduje się po ciemnej stronie, a tak właściwie to jest w wielkim niebezpieczeństwie. Jeśli jesteśmy naprawdę przepojeni łaską świętości, będziemy brzydzić się grzechem jako czymś podłym, nieracjonalnym i nieczystym. Wielu ludzi, to prawda, jest zadowolonych z częściowych lub niejednoznacznych poglądów religijnych i z mieszanych motywacji. Nie bądźcie zadowoleni z niczego innego, jak tylko z doskonałości, ćwiczcie się dzień za dniem, aby wzrastać w wiedzy i łasce, tak, byście, gdy przyjdzie pora, mogli w końcu uzyskać wstęp do obecności Wszechmogącego Boga.

Na koniec, dopóki pracujemy nad ukształtowaniem naszych serc na wzór świętości naszego Niebieskiego Ojca, jest dla nas pociechą wiedzieć, że, tak jak już zaznaczyłem, nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, ale że Duch Święty jest łaskawie obecny wśród nas i uzdalnia nas do odnoszenia triumfu i przemiany naszych umysłów. To pociecha i zachęta, jako że jest rzeczą niepokojącą i straszną wiedzieć, że Bóg działa w nas i przez nas.[14] Jesteśmy narzędziami, ale tylko narzędziami, naszego własnego zbawienia. Niech nikt nie mówi, że go zniechęcam i że proponuję zadanie ponad jego siły. Wszyscy mamy dary łaski dane nam od młodości. Dobrze o tym wiemy, ale nie korzystamy z tego przywileju. Mamy liche wyobrażenia co do trudności i w konsekwencji, nigdy nie pojmujemy wielkości darów danych nam do wychodzenia im na przeciw. Jeśli zatem później przez przypadek uzyskamy głębszy wgląd w pracę, jaką mamy do wykonania, uznajemy Boga za surowego Pana, który wymaga wiele od grzesznych ludzi. Istotnie, wąska jest droga życia, ale nieskończona Jego miłość i moc, która jest z Kościołem, który nas nią prowadzi w zastępstwie Chrystusa.

tłum. Marcin Kuczok

Opublikowano drukiem w: Oratoriana 74 (2013), s. 57-68, (ISSN 2080-105X)

[1] 2 Kor 5, 17 (przyp. tłum.).
[2] Rz 2, 29 (przyp. tłum.).
[3] 1 Kor 2, 9 (przyp. tłum.).
[4] Ap 7, 15.17.
[5] Ap 21, 23-24.
[6] Mk 1, 14 (przyp. tłum.).
[7] Mt 25, 14-30 (przyp. tłum.).
[8] Ps 16, 11 (przyp. tłum.).
[9] Zob. Pwt 28, 23 (przyp.tłum.).
[10] Mt 22, 1-14 (przyp. tłum.).
[11] Mt 25, 1-13 (przyp. tłum.).
[12] Hbr 6, 4-6; 10, 26-26. Zob. też: 2 P 2, 20.22.
[13] 1 P 4, 18.
[14] Flp 2, 12.13.