Aktualności,  ON-LINE,  Oratorium Domowe

Newman – święty dla nas, inspiracja 25

 

Jan Henryk Newman,
Ukryte winy
„Kazania parafialne”, tom I, Kazanie 4.

„Kto jednak dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną.” (Ps 19, 13)

Choć może się to wydawać dziwne, mnóstwo tych, którzy nazywają siebie chrześcijanami, przechodzi przez życie bez najmniejszego wysiłku, by uzyskać odpowiednią wiedzę o sobie. Zadowalają się oni ogólnymi i niejasnymi odczuciami dotyczącymi ich prawdziwej kondycji, a jeśli wiedzą coś więcej, jest to tylko przypadkowa wiedza o sobie, wymuszona przez bieg wydarzeń życiowych. Nie mają oni jednak żadnej dokładnej, systematycznej wiedzy, ani nie zamierzają jej zdobyć.

Kiedy mówię, że to jest dziwne, nie chcę przez to powiedzieć, że poznawanie siebie jest łatwe – trudno poznać siebie, nawet tylko częściowo, stąd też nieznajomość siebie nie jest rzeczą niezwykłą. Jednakże, ów dziwny charakter sytuacji polega na tym, że ludzie winni wyznawać wiarę w doniosłe doktryny chrześcijańskie i według nich postępować, podczas gdy nie mają oni wiedzy o sobie, przy założeniu, że wiedza o sobie jest warunkiem koniecznym do pojęcia tych doktryn. Tak więc, nie jest nadużyciem powiedzenie, że wszyscy ci, którzy zaniedbują obowiązek przyglądania się sobie, wypowiadają słowa pozbawione sensu. Doktryny o przebaczeniu grzechów i o ponownym narodzeniu po grzechu nie mogą zostać zrozumiane bez pewnej poprawnej wiedzy o naturze grzechu, to jest, o swoim własnym sercu. Istotnie, możemy uznać formę słów, którymi wyznajemy te doktryny, ale jeśli samo tylko uznanie, jakkolwiek szczere, jest tym samym, co postępowanie według nich i wiara w nie, wówczas równie możliwym jest wierzyć w twierdzenie, którego terminy należą do jakiegoś obcego języka, co jest oczywiście absurdalne. Niemniej jednak, nie ma nic powszechniejszego dla ludzi niż myślenie, że skoro znają słowa, to rozumieją idee, które za nimi stoją. Ludzie wykształceni pogardzają takim błędem ludzi niewykształconych, używających trudnych słów, tak jak gdyby je rozumieli. A jednak, sami oni, tak samo jak wszyscy, popełniają ten sam błąd w nieco subtelniejszej formie, kiedy sądzą, że pojmują terminy używane w etyce i religii, ponieważ są one słowami powszechnie znanymi i były przez nich używane przez całe życie.

Teraz, powtarzam, jeśli nie nabędziemy pewnej uczciwej wiedzy o swoim sercu i o grzechu, nie będziemy mieć właściwego pojęcia o Władcy Moralnym, o Zbawicielu czy też Uświęcicielu, to jest, w wyznawaniu wiary w Niego będziemy używać słów oderwanych od ich znaczenia. Zatem, wiedza o sobie stanowi korzeń całej prawdziwej wiedzy religijnej i jest próżnością – gorzej niż próżnością – jest oszustwem i złośliwością myśleć, że zrozumienie nauk chrześcijańskich jest kwestią biegu wydarzeń, które dokonuje tylko przez nauczanie z książek, albo przez uczestnictwo w kazaniach, czy też przez jakiekolwiek zewnętrzne środki, nawet najdoskonalsze, podejmowane samemu. Albowiem proporcjonalnie do tego, jak badamy nasze serca i na ile rozumiemy swoją własną naturę, rozumiemy to, czego chce Nieskończony Władca i Sędzia; proporcjonalnie do tego, jak pojmujemy naturę nieposłuszeństwa i naszej aktualnej grzeszności, odczuwamy, czym jest błogosławieństwo usunięcia grzechu, odkupienie, przebaczenie, uświęcenie, które w przeciwnym wypadku są tylko słowami. Bóg przemawia do nas przede wszystkim w naszych sercach. Znajomość siebie jest kluczem do przykazań i doktryn Pisma Świętego. Ostatecznie, to, co jakiekolwiek zewnętrzne przejawy religii mogą uczynić, to zadziwić nas i sprawić, że zwrócimy się do swojego wnętrza i zbadamy nasze serce, a wtedy, kiedy doświadczymy tego, co znaczy rozumieć siebie, odniesiemy korzyść z doktryn Kościoła i Biblii.

Oczywiście, poznawanie siebie dopuszcza stopniowość. Zapewne nikt nie jest całkowicie pozbawiony wiedzy o sobie, a nawet najbardziej zaawansowany chrześcijanin zna siebie tylko „po części”.[1] Jednakże, większość ludzi jest zadowolonych z niewielkiej znajomości swojego serca i równocześnie, z powierzchownej wiary. Oto ta właśnie kwestia, która jest celem mojego upierania się. Ludzie są często zadowoleni z tego, że mają niezliczone ukryte wady. Nie zastanawiają się oni nad nimi, zarówno jeśli chodzi o grzechy, jak i o przeszkody w umacnianiu wiary, i żyją oni tak jakby nie istniało nic, co mogliby odkryć.

Teraz więc, rozważmy uważnie to poważne założenie, że wszyscy mamy ukryte winy. Jest to fakt, który, generalnie rzecz biorąc, każdy jest gotów wyznać, choć niewielu chce spokojnie i praktycznie go roztrząsać, tak jak ja teraz zamierzam to uczynić.

1. A zatem, najlepszą gotową metodą przekonania samego siebie o istnieniu w nas wad, które są nam nieznane, jest rozważenie jak bezbłędnie dostrzegamy ukryte wady innych. Na pierwszy rzut oka, oczywiście istnieje powód, by przypuszczać, że w istotny sposób różnimy się od tych, którzy nas otaczają. Jeśli jednak widzimy w innych grzechy, których oni nie dostrzegają, możemy przypuszczać, że i oni mają na nasz temat swoje odkrywcze informacje, które mogłyby nas zaskoczyć. Na przykład, jakże skłonny jest zagniewany człowiek, by wyobrazić sobie, że panuje nad sobą! Sam zarzut, że jest zagniewany, jeśli by mu go przedstawić, jeszcze bardziej go rozzłości, a w przypływie emocjonalnego rozchwiania będzie twierdził, że potrafi myśleć i wydawać sądy jasno i bezstronnie. Otóż, jak wiemy, może się zdarzyć pewnego dnia, że będzie on świadkiem podobnej słabości w nas. Jeśli zaś nie mamy naturalnej skłonności do gwałtownej uczuciowości, to jednak możemy ulegać innym grzechom, równie dobrze nam znanym i równie dobrze znanym temu człowiekowi, tak jak jego gniew był znany nam. Dla przykładu, są ludzie, którzy działają głównie z troski o siebie kiedy sądzą, że wykonują szczodre lub szlachetne gesty – dają hojnie lub narażają się na kłopoty i są chwaleni przez świat oraz przez samych siebie, tak jakby postępowali według szczytnych zasad. Tymczasem, uważni obserwatorzy dostrzegą pragnienie korzyści, umiłowanie poklasku, wstyd albo zadowolenie z samego tylko bycia zajętym i aktywnym jako główne powody ich dobrych uczynków. Taka może być nasza kondycja, jak też innych ludzi, a jeśli nie taka, to jakaś podobna słabość, zniewolenie innym grzechem lub grzechami, które inni widzą, a my nie.

Jednak, jeśli nawet nie byłoby żadnej istoty ludzkiej, widzącej w nas grzechy, których my nie jesteśmy świadomi, to choć byłoby to odważnym założeniem, dlaczego przypadkowa ludzka wiedza na nasz temat miałaby ograniczać rozmiar naszych niedoskonałości? Jeśli nawet cały świat dobrze by o nas mówił, a życzliwi ludzie przyjmowali nas jako braci, ostatecznie jest Sędzia, który „przenika serca i nerki”.[2] On zna nasz faktyczny stan – czy błagamy Go, by dał nam poznać nasze własne serca? Jeśli nie, to ten błąd jest argumentem przemawiającym przeciwko nam. Chociaż nasze pieśni pochwalne rozbrzmiewałyby w Kościele, możemy być pewni, że On widzi nasze niezliczone grzechy, poważne i ohydne, o których nie mamy pojęcia. Jeśli człowiek dostrzega tyle zła w ludzkiej naturze, co musi widzieć Bóg? „A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko”.[3] Nie same tylko grzeszne czyny, o których nic nie wiemy, każdego dnia zapisuje On przeciwko nam, ale także myśli serca. Chwile pychy, próżności, pożądliwości, nieczystości, niezadowolenia, urazy następują jedna po drugim w ciągu dnia, w chwilowych emocjach i są znane Bogu. My ich nie znamy, ale jakże bardzo ważne jest dla nas, aby je poznać!

2. Takie właśnie rozważanie narzuciło się w wyniku pierwszego spojrzenia na problem. Teraz zastanówmy się nad konkretnymi przejawami naszych ukrytych słabości, które są wywoływane przypadkowo. Św. Piotr odważnie kroczył za Chrystusem i nie podejrzewał swojego własnego serca, aż zdradziło go w godzinie pokusy i doprowadziło do zaparcia się Pana[4]. Jako osoba prywatna, Dawid żył przez wiele lat w szczęściu i w posłuszeństwie. Jakaż spokojna, jasna wiara ukazuje się w jego odpowiedzi Saulowi na temat Goliata: „Pan, który wyrwał mnie z łap lwów i niedźwiedzi, wybawi mnie również z ręki tego Filistyna” (1 Sm 17, 37). Mało tego, nie tylko gdy pozostawał w odosobnieniu, podczas surowej próby, kiedy był źle traktowany przez Saula, nadal pozostawał wierny swojemu Bogu, ale przez wiele lat umacniał swoje serce i uczył się bojaźni Pańskiej.[5] Jednak, władza i bogactwo osłabiły jego serce i na pewien czas przejęły nad nim władzę. Nadszedł taki moment gdy prorok mógł ostro go zganić: „Ty jesteś tym człowiekiem” (2 Sm 12, 7), którego sam potępiasz. Trzymał się on zasad w słowach, ale utracił je w swym sercu. Ezechiasz jest innym przykładem pobożnego człowieka, który dobrze znosi trudy, ale na pewien czas ulega pokusie dobrobytu, i to po tym, jak zostało mu okazane nadzwyczajne miłosierdzie (2 Krl 20, 12-19). Jeśli więc tak się sprawy miały z wybranymi świętymi Boga, jaki jest, jak możemy przypuszczać, nasz prawdziwy duchowy stan w Jego oczach? To poważna myśl. Ostrzeżenie, jakie z niej wypływa, jest następujące: nigdy nie myśleć, że mamy wystarczającą wiedzę o sobie, aż nie zostaniemy wystawieni na różnego rodzaju pokusy i wypróbowani z każdej strony. Prawość z jednej strony naszego charakteru nie gwarantuje prawości z innej strony. Nie możemy powiedzieć jak byśmy się zachowali gdybyśmy doświadczyli pokus innych niż te, których doświadczyliśmy do tej pory. Ta myśl winna prowadzić nas do pokory. Jesteśmy grzesznikami, ale nie wiemy, jak wielkimi. Ten jedynie wie, który umarł za nasze grzechy.

3. Zatem niewiele możemy przyznać, jak tylko to, że nie znamy siebie w tych kwestiach, w których nie zostaliśmy wypróbowani. Idąc jednak dalej, co jeśli nie będziemy znali sami siebie tam, gdzie zostaliśmy wypróbowani i okazaliśmy się wierni? To znacząca okoliczność, która jest często zauważana, że gdy przyjrzymy się niektórym z najznamienitszych świętych z Pisma Świętego, okazuje się, że ich błędy miały miejsce w tych wymiarach służby, w których mieli najwięcej prób i generalnie okazali najdoskonalsze posłuszeństwo. Wierny Abraham z powody niedostatku wiary wyparł się żony.[6] Mojżesz, najłagodniejszy z ludzi, został wykluczony z ziemi obiecanej za porywczość w słowie.[7] Mądrość Salomona została zwiedziona, by kłaniać się bożkom.[8] Barnaba znowu, syn pocieszenia, wszedł w ostry konflikt ze św. Pawłem.[9] Jeśli zatem mężowie, którzy znali siebie bez wątpienia lepiej niż my znamy siebie, mieli tyle ukrytej niedoskonałości w sobie, nawet w tych sferach swojego charakteru, które były najbardziej wolne od winy, co mamy myśleć na swój własny temat? A jeśli nasze cnoty są tak skalane niedoskonałością, jakie muszą być nieznane liczne okoliczności zła, które powiększają winę naszych grzechów? Oto trzecia przesłanka przemawiająca przeciwko nam.

4. Pomyślcie także i o tym. Nikt nie rozpoczyna przyglądania się sobie i modlitwy o poznanie siebie (tej o Dawidzie)[10] tak, by nie odkrył w sobie mnóstwa win, które były wcześniej albo całkowicie, albo prawie całkowicie dla niego nieznane. Że tak jest, dowiadujemy się z zapisanych żywotów dobrych ludzi i naszego własnego doświadczenia kontaktów z innymi ludźmi. Dlatego też jest tak, że najlepsi z ludzi są zawsze najpokorniejsi, bo posiadając wyższy stopień doskonałości umysłów niż inni i znając siebie lepiej, widzą niejako rozmach i głębię swej własnej grzesznej natury i są zaszokowani oraz przerażeni sobą samymi. Większość ludzi nie jest w stanie tego zrozumieć, a jeśli od czasu do czasu zwyczajowa samokrytyka ludzi pobożnych zostanie wyrażona w słowach, sądzą oni, że jest ona udawana albo jest skutkiem jakiegoś dziwnego chorego stanu umysłu, albo też chwilowej melancholii czy niepokoju. Tymczasem, wyznanie dobrego człowieka uczynione przeciwko samemu sobie tak naprawdę świadczy przeciwko wszystkim bezmyślnym ludziom, którzy je słyszą i wzywa ich, by zbadali swoje własne serce. Bez wątpienia, im więcej badamy samych siebie, za tym bardziej niedoskonałych i pozbawionych wiedzy się uznajemy.

5. Pozwólmy jednak człowiekowi trwać na modlitwie i czuwaniu aż do dnia jego śmierci, a i tak nigdy nie dotrze do dna swojego serca. Chociażby dowiadywał się coraz więcej o sobie wraz z tym, jak staje się coraz skrupulatniejszy i bardziej gorliwy, to jednak pełne objawienie się tkwiących w nim tajemnic zarezerwowane jest dla innego świata. Zaś w dniu ostatecznym, kto może wyrazić strach i przerażenie człowieka, który żył dla samego siebie na ziemi, pobłażając swojej własnej złej woli, kierując się swoim własnym, przypadkowym pojęciem prawdy i fałszu, odrzucając krzyż i napomnienie Chrystusa, gdy jego oczy zostają w końcu otwarte przed tronem Boga, a wszystkie jego niezliczone grzechy, jego zwyczaj lekceważenia Boga, jego nadużywanie swoich talentów, jego marnotrawienie i złe korzystanie z czasu i wrodzona, niezbadana grzeszność jego natury zostają jasno i w całej pełni mu ukazane? Co więcej, nawet dla prawdziwych sług Chrystusa perspektywy są straszne. „Sprawiedliwy”, mówi nam się, „z trudem dojdzie do zbawienia” (1 P 4, 18). Wtedy to dobry człowiek doświadczy widzenia w pełni swoich grzechów, które na ziemi pracą starał się uzyskać i które częściowo udało mu się zdobyć, choć życie nie było wystarczająco długie, aby poznać i ujarzmić je wszystkie. Nie ma wątpliwości, że wszyscy musimy znieść ten okrutny i przerażający widok naszego prawdziwego ja, tę ostatnią ogniową próbę duszy,[11] zanim zostanie przyjęta. Będzie to duchowa agonia i druga śmierć dla wszystkich, którzy nie będą wówczas mieli oparcia w mocy Tego, który umarł, by w ten sposób bezpiecznie ich przez to wszystko przeprowadzić, a któremu na ziemi zawierzyli.

Moi bracia, zwracam się do waszych umysłów z zapytaniem czy te założenia nie są w swojej naturze uczciwe i sprawiedliwe? A jeśli tak jest, to zwracam się do waszych sumień z zapytaniem, czy są dla was nowe, bo jeśli nawet nie pomyśleliście o waszym prawdziwym stanie, ani nawet nie poznaliście jak mało znacie siebie, jak możecie w szczerości oczyszczać się dla przyszłego świata, albo też kroczyć wąską drogą?[12]

Jednak, jakże spore są szanse, że pewna liczba tych, którzy mnie teraz słyszą, nie posiada wystarczającej wiedzy o samych sobie ani też poczucia swojej niewiedzy i znajduje się w sytuacji zagrożenia dla duszy! Duchowni Chrystusowi nie potrafią rozeznać kto jest, a kto nie jest prawdziwie wybranym, ale gdy dobrze się rozważy trudności na drodze poznania samego siebie, to najpoważniejsze i najpilniejsze pytanie, jakie każdy z was winien sobie zadać, jest takie, czy nie oszukuję sam siebie w życiu i czy nie myślę o swoim stanie duchowym z dużo większą osłodą niż mam do tego prawo. Zważcie bowiem na trudności, które stoją na drodze waszego poznania siebie lub odczucia swojej niewiedzy, a potem osądzajcie.

1. Po pierwsze, znajomość siebie nie przychodzi sama z siebie, ale zakłada wysiłek i pracę. Równie dobrze moglibyśmy zakładać, że tak jak znajomość języków obcych przychodzi w sposób naturalny, podobnie zaznajamiamy się z naszym sercem. Jednak ów wysiłek ciągłej refleksji jest bardzo bolesny dla wielu ludzi, nie wspominając nawet o trudności poprawnej refleksji. Pytanie siebie dlaczego czynimy to czy tamto, roztrząsanie zasad, które nami kierują i sprawdzanie czy działamy zgodnie z sumieniem czy też kierując się jakimś niskimi pobudkami jest bolesne. Jesteśmy zajęci życiem w świecie, a jakikolwiek czas wolny, który mamy, od razu przeznaczamy na nieco mniej wymagające i męczące zajęcia.

2. Wtedy na scenę wchodzi nasza miłość własna. Mamy nadzieję na najlepsze, co pozwala nam zaoszczędzić kłopotu z wnikaniem w głąb siebie. Miłość własna odpowiada na naszą potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Uważamy, że ostatecznie jest wystarczającą przezornością pozwolenie sobie na pewne możliwe nieznane wady i uwzględnienie ich w rozliczeniu gdy wyrównujemy rachunki ze swoim własnym sumieniem. Tymczasem, gdybyśmy znali prawdę, odkrylibyśmy, że nie mamy nic więcej poza długami, i to większymi niż możemy sobie wyobrazić, a w dodatku ciągle się powiększającymi.

3. Taki to korzystny osąd samego siebie będzie dominował jeśli mamy nieszczęście posiadać niezakłócone zdrowie, dobry humor i domowe wygody. Zdrowie ciała i umysłu to wielkie błogosławieństwo, jeśli jesteśmy w stanie je znieść. Jednakże, jeśli nie oczyścimy tego daru przez czuwania i posty,[13] zwykle zwodzi on człowieka do sądzenia, że ma się dużo lepiej niż to faktycznie jest. Opór wobec dobrego postępowania, czy to pochodzący z wnętrza, czy z zewnątrz, wypróbowuje nasze zasady, ale gdy sprawy idą gładko i możemy jedynie życzyć sobie, by było coraz lepiej i możemy działać bez przeszkód, trudno powiedzieć na ile działamy lub nie działamy z poczucia obowiązku. Gdy człowiek ma dobry humor, jest zadowolony ze wszystkiego, a zwłaszcza z samego siebie. Działa on wtedy z zapałem i gorliwością, biorąc tę tylko organiczną energię za siłę wiary. Jest radosny i zadowolony i bierze to błędnie za chrześcijański pokój. A gdy jest szczęśliwy w swojej rodzinie, myli to naturalne uczucie z chrześcijańską dobrocią i utwierdzonym usposobieniem do chrześcijańskiej miłości. Krótko mówiąc, jest on jakby we śnie, z którego wyrwać go może jedynie głęboka pokora i zazwyczaj nic innego go nie uratuje jak tylko dotkliwe cierpienie.

Inne przypadkowe okoliczności są często powodami podobnego oszukiwania siebie. W czasie, gdy pozostajemy oddaleni od świata, nie znamy samych siebie, ani też po jakiejś wielkiej łasce lub próbie, która na nas mocno wpłynęła i dała chwilowy silny impuls do posłuszeństwa, ani gdy jesteśmy chętni by podążać do jakiegoś dobrego celu, który napędza nasz umysł i na jakiś czas czyni go głuchym wobec pokus. W takich okolicznościach jesteśmy gotowi myśleć zdecydowanie zbyt dobrze o samych sobie. Świat jest daleko, albo, przynajmniej, jesteśmy niewrażliwi na jego powaby i mylimy nasz chwilowy jedynie spokój, czy też przygaszenie żaru naszego umysłu, z jednej strony z chrześcijańskim pokojem, a z drugiej – z chrześcijańską gorliwością.

4. Następnie, musimy rozważyć siłę naszych przyzwyczajeń. Na początku, sumienie ostrzega nas przed grzechem, ale jeśli to zignorujemy, przestaje nas strofować, a wtedy grzechy, początkowo znane, z czasem stają się ukryte. Wydaje się wtedy, co też jest wywołującą niepokój refleksją, że im bardziej winni jesteśmy, tym mniej o tym wiemy, bo im częściej grzeszymy, tym mniej zakłopotani tym jesteśmy. Sądzę, iż wielu z nas może, po zastanowieniu się, przypomnieć sobie chwile z własnego doświadczenia samych siebie, stopniowego zapominania, że coś jest złe, choć kiedyś nas to gorszyło. Taka jest siła przyzwyczajenia. Przez nią ludzie obmyślają, jak sobie pozwolić na różnego rodzaju nieuczciwość. Doprowadzają samych siebie do potwierdzania tego, co jest nieprawdą albo co do prawdziwości czego nie mają pewności w swoich sprawach. Przeceniają się i oszukują, a co więcej, są skłonni do postępowania w niski i egoistyczny sposób bez zauważania tego, cały czas uważnie zważając na swój chrześcijański obrządek i zachowując pewną formę religii. Albo też, będą żyli według pełnych dogadzania sobie przyzwyczajeń, jedząc i pijąc więcej niż potrzeba, pokazując zbyteczną pompę i splendor wystroju domowego bez żadnego lęku. Dużo niższe mniemanie mają oni o prostocie obyczajów i wstrzemięźliwości jako chrześcijańskich obowiązkach. Dalej, nie możemy zakładać, że zawsze uważali oni, że ich obecny styl życia jest uzasadniony, ponieważ inni ciągle są zdziwieni jego nieodpowiedniością, a to, co inni ludzie czują obecnie, oni sami odczuwali kiedyś. Taka jednak jest siła przyzwyczajenia. Tak więc znowu, weźmy jako trzeci przykład obowiązek regularnej modlitwy osobistej. Z początku jest on pomijany z wyrzutami sumienia, ale wkrótce z obojętnością. Nie jest to jednak mniejszy grzech dlatego, że nie odczuwamy, że nim jest. Przyzwyczajenie uczyniło z niego ukryty grzech.

5. Do siły przyzwyczajenia trzeba dodać siłę obyczaju. Każda epoka ma swoje błędne drogi, a te mają taki wpływ, że nawet dobrzy ludzie, żyjąc w świecie, zostają nieświadomie zwiedzeni. W jednym okresie czasu dominowała zagorzała prześladowcza nienawiść wobec tych, którzy błądzili w chrześcijańskiej doktrynie, w innym czasie ohydne przecenianie bogactwa i jego środków, w jeszcze innym bezbożna cześć dla sił wyłącznie umysłowych, w jeszcze innym czasie, rozluźnienie moralności, a w innym brak względu na formę i dyscyplinę kościelną. Najpobożniejsi z ludzi, jeśli nie są specjalnie czujni, ulegną wpływowi mody swojej epoki i będą z tego powodu cierpieć, tak jak Lot w grzesznej Sodomie,[14] choć nieświadomie. Jednakże, nieznajomość podstępu nie zmienia natury ich grzechu – nadal to grzech, tylko obyczaj czyni z niego ukryty grzech.

6. Dalej, co jest naszym głównym przewodnikiem pośród zła i zwodniczych obyczajów świata? Oczywiście, Biblia. „Świat przemija, słowo zaś Pana trwa na wieki” (Iz 11, 8; 1 P 1, 24-25; 1 J 2, 17). Jakże rozległe w takim razie i umocnione z konieczności musi być potajemne panowanie grzechu nad nami, gdy zważymy na to, że tak mało czytamy Pismo! Nasze sumienie ulega zepsuciu – to prawda, ale słowa prawdy, chociaż wymazane z naszych umysłów, pozostają w Piśmie, jaśniejące swoją wieczną młodością i czystością. Jednakże, nie studiujemy Pisma by pobudzić i odświeżyć nasze umysły. Zapytajcie sami siebie, moi bracia, co wiecie o Biblii? Czy jest jakaś jedna jej część, którą przeczytaliście uważnie jako całość? Jedną z Ewangelii, dla przykładu? Czy wiecie dużo więcej o dziełach waszego Zbawiciela niż usłyszeliście podczas czytań w Kościele? Czy porównywaliście Jego nakazy, albo św. Pawła czy jakiegoś innego apostoła ze swoim własnym codziennym postępowaniem oraz modliliście się i próbowali działać według nich? Jeśli tak, to póki co, wszystko dobrze, czyńcie tak nadal. Jeśli nie, jest oczywistym, że nie posiadacie, bo nie staraliście się o to, by posiąść, odpowiedniego pojęcia na temat doskonałego chrześcijańskiego charakteru, którego zdobycie winno być naszym celem, ani odpowiedniego pojęcia na temat swojego faktycznego grzesznego stanu. Jesteście podobni do tego, który „nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków”.[15]

Powyższe uwagi mogą posłużyć do tego, byśmy zrozumieli trud właściwego poznawania samego siebie i grożące w konsekwencji niebezpieczeństwo, na które jesteśmy wystawieni, przemawiania do naszych dusz ze spokojem, gdy tymczasem nie ma spokoju.

Wiele spraw jest nam przeciwnych, to rzecz oczywista. Jednakże, czy przyszła nagroda nie jest warta walki? Czy obecna niewygoda i ból nie są warte tego, by dokończyć ucieczki od ognia, który nigdy nie zostanie ugaszony? Czy możemy znieść myśl o zejściu do grobu z ciężarem niepoznanych i nieodpokutowanych win? Czy możemy cieszyć się taką nierealistyczną wiarą w Chrystusa, która w niewystarczającym stopniu obejmuje upokorzenie się, wdzięczność lub pragnienie i wysiłek bycia świętym? Bowiem, jak możemy odczuć naszą potrzebę pomocy z Jego strony, albo naszą zależność od Niego, albo nasz dług wobec Niego, czy też naturę Jego darów dla nas jeśli nie znamy siebie? Jakże możemy w jakikolwiek sposób powiedzieć o sobie, że znamy ów „zamysł Chrystusa”, do którego wzywa nas apostoł,[16] jeśli nie potrafimy podążać za Nim w górę na wyżyny, ani w dół do głębin,[17] jeśli w jakiejś mierze nie dostrzegamy powodu i znaczenia Jego cierpień, ale patrzymy na świat i na człowieka, na system Opatrzności w świetle różnym od tego, którego dostarczają Jego słowa i czyny? Jeśli przyjmujecie objawioną prawdę tylko za pośrednictwem oczu i uszu, wierzycie słowom, nie rzeczom, oszukując siebie. Możecie myśleć o sobie jako o mocnych w wierze, ale tak naprawdę nic nie wiecie tak jak trzeba. Posłuszeństwo przykazaniom Boga, które oznacza poznanie grzechu i świętości, jak też pragnienie i dążenie do tego, by Go zadowolić – oto jedyna praktyczna interpretacja doktryny Pisma. Bez wiedzy o sobie nie jesteście osobiście zakorzenieni w sobie, możecie wytrwać przez jakiś czas, ale w cierpieniu lub prześladowaniu wasza wiara nie przetrwa. Oto dlaczego wielu ludzi w tej epoce – i w każdej epoce – staje się niewierzącymi, heretykami, schizmatykami, nielojalnymi ludźmi, gardzącymi Kościołem. Odrzucają oni formę prawdy, bo nie była dla nich nigdy niczym więcej niż tylko formą. Nie potrafią wytrwać, bo nigdy nie zakosztowali tego, że Pan jest łaskawy i nigdy nie doświadczyli Jego mocy i miłości, bo nigdy nie poznali swoich własnych słabości i potrzeb. Taki może być przyszły stan niektórych z nas, jeśli dzisiaj zatwardzimy nasze serca – apostazja. Pewnego dnia, nawet w tym świecie, możemy zostać publicznie ujawnieni pośród wrogów Boga i Jego Kościoła.

Jednak, jeśli nawet zostanie nam zaoszczędzony taki doczesny wstyd, jaka ostatecznie będzie korzyść dla człowieka z wyznawania wiary bez zrozumienia, z utrzymywania, że wierzy, kiedy nie będzie spełniał uczynków?[18] W takim wypadku będziemy jak skarłowaciałe rośliny, pozostawione w niebiańskiej winnicy, lecz pozbawione siły wzrostu i nieurodzajne, a na koniec, zostaniemy zawstydzeni przed Chrystusem i świętymi aniołami, jako „drzewa jesienne nie mające owocu, dwa razy uschłe, wykorzenione”,[19] nawet jeśli umrzemy w zewnętrznej jedności z Kościołem.

Myślenie o tych sprawach i bycie zatrwożonym to pierwszy krok w kierunku nadającego się do przyjęcia posłuszeństwa – bycie spokojnym to bycie zagrożonym. Musimy wiedzieć, że zło grzechu będzie czyhać w przyszłości jeśli go nie poznamy teraz. Niech Bóg udzieli nam łaski, byśmy wybrali ból doczesnej pokuty, zanim nadejdzie w gniewie!

tłum. Marcin Kuczok

Tłumaczenie ukazało się drukiem w Oratoriana nr 78(2014), s. 120-132 (ISSN 2080-105X)

 

 

[1] Zob. 1 Kor 13, 12 (przyp. tłum.).
[2] Zob. Ps 7, 10 (przyp. tłum.).
[3] Zob. 1 J 3, 20 (przyp. tłum.).
[4] Zob. J 18, 25-27 (przyp. tłum.).
[5] Zob. 1 Sm 18, 5-16 (przyp. tłum.).
[6] Zob. Rdz 12, 9-20 (przyp. tłum.).
[7] Zob. Lb 20, 1-13 (przyp. tłum.).
[8] Zob. 1 Krl 11, 4-8 (przyp. tłum.).
[9] Zob. Dz 15, 36-41 (przyp. tłum.).
[10] Prawdopodobnie chodzi o Ps 19, cytowany przez Newmana jako motto niniejszego kazania (przyp. tłum.).
[11] 1 Kor 3, 13.
[12] Zob. Mt 7, 13-14 (przyp. tłum.).
[13] 2 Kor 11, 27.
[14] Zob. Rdz 19, 1-29 (przyp. tłum.).
[15] Zob. J 3, 20 (przyp. tłum.).
[16] Zob. 2 Kor 2, 16 (przyp. tłum.).
[17] Zob. Ps 139, 8 (przyp. tłum.).
[18] Jk 2, 14.
[19] Jud 1, 12 (przyp. tłum.).