Aktualności,  ON-LINE,  Oratorium Domowe

Newman – święty dla nas, inspiracja 39

 

św. Jan Henryk kard. Newman COr

Religijny pożytek z uczuciowych uniesień

„Kazania parafialne”, tom I, Kazanie 9.

„Człowiek zaś, z którego wyszły złe duchy, prosił Go, żeby mógł zostać przy Nim. Lecz Jezus odprawił go słowami: «Wracaj do domu i opowiadaj wszystko, co Bóg uczynił z tobą».” Łk 8, 38-39

 

Dla człowieka, którego nasz Pan uwolnił od owego strasznego opętania było czymś naturalnym to, że chciał iść za Nim. Bez wątpienia umysł jego doznał porywu radości i wdzięczności. Bez względu na to, jaką świadomość swojej rzeczywistej niedoli mógł on posiadać kiedy nękał go diabeł, teraz, po odzyskaniu władzy nad swoim rozumem, mógł przynajmniej zrozumieć to, że tkwił w bardzo nędznej sytuacji i mógł poczuć całkowitą lekkość ducha i działania umysłu, które towarzyszą każdemu uwolnieniu od cierpienia i ograniczenia. W tych okolicznościach mógł wyobrażać sobie, że jest w nowym świecie. Znalazł wybawienie, a co więcej, także Wybawiciela, który stał przed nim. I czy to z powodu pragnienia, by zawsze znajdować się w Jego Boskiej obecności, służąc Mu, czy to z lęku przed powrotem szatana, i to, co gorsza, z siedmiokrotnie większą siłą [1], jeśli ten człowiek utraciłby Chrystusa z pola widzenia, czy też z powodu mglistego wyobrażenia, iż wszystkie jego zadania i oczekiwania zostały teraz odmienione, a wszystko, za czym dążył wcześniej było poniżej jego godności, i że musi podjąć się jakichś wzniosłych zobowiązań z nowym zapałem, którego żar czuł w sobie – z takiego czy innego powodu, lub z połączenia wszystkich tych uczuć błagał on naszego Pana, by mógł z Nim pozostać. Innym ludziom Chrystus dawał rozkaz takiego pozostania z Nim. Na przykład, nakazał bogatemu młodzieńcowi, by chodził za Nim [2]. Daje On nam jednak nakazy przeciwstawne do naszego usposobienia i upodobań. Psuje nam szyki tak, by mógł wypróbować nasza wiarę. W przypadku, który mamy przed sobą, nie pozwolił On na to, co w innych sytuacjach nakazywał. „Wracaj do domu”, powiedział, albo jak to jest w Ewangelii św. Marka, „Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą” (Mk 5, 19). Skierował On strumień świeżo rozbudzonych uczuć w inny kanał, tak jakby mówił: „Kochasz mnie? Czyń tak: powróć do domu, do swoich starych zajęć i dążeń. Wykonywałeś je przedtem źle, żyłeś dla świata. Wykonuj je teraz dobrze, żyj dla Mnie. Wykonuj swoje obowiązki, małe jak i duże, z serca, przez wzgląd na Mnie. Idź do swoich przyjaciół, pokaż im co Bóg dla ciebie uczynił. Bądź przykładem dla nich i ucz ich” (Kol 3, 17). I dalej, tak jak powiedział przy innej okazji: „Pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich” (Mt 8, 4) – pokaż to większe światło i bardziej szczerą miłość, które teraz posiadasz w sumiennym, stałym posłuszeństwie wobec wszystkich zarządzeń i rytuałów twej religii.

Wreszcie, z tej historii opętanego, który został uwolniony, jego prośby i jej odrzucenia przez naszego Pana, można wyciągnąć lekcję dla tych, którzy zlekceważywszy religię we wczesnej młodości w końcu zaczynają mieć poważne myśli, próbują okazywać skruchę i pragną służyć Bogu lepiej niż dotychczas, choć nie wiedzą jak się za to zabrać. Wiemy, że przykazania Boże są miłe i „radują serce”[3] jeśli zaakceptujemy je w takim porządku i w taki sposób, w jaki On nam je nadaje, że jarzmo Chrystusa, jak nam obiecał, jest, ogólnie rzecz biorąc, bardzo słodkie [4], jeśli poddamy się mu zawczasu. Praktykowanie religii jest pełne pociechy dla tych, którzy, będąc najpierw ochrzczeni Duchem łaski, przyjmują z wdzięcznością Jego natchnienia gdy tylko otworzą swe umysły, o tyle, o ile stopniowo i niemalże bez wysiłku umysłowego z ich strony zostają one wpojone w ich serce, duszę i siłę woli, wraz z owym prawdziwym niebiańskim życiem, które będzie trwało wiecznie.

Tutaj jednak pojawia się pytanie: „Ale co mają zrobić ci ludzie, którzy zaniedbali pamięć o swoim Stwórcy w dniach swej młodości i tym sposobem utracili prawo do obietnicy Chrystusa, że Jego jarzmo będzie słodkie, a Jego przykazania nie będą ciężkie?” Odpowiadam, że oczywiście nie wolno im dziwić się jeśli posłuszeństwo będzie dla nich męczącym wchodzeniem pod górę każdego dnia. Mało tego, będąc „raz oświeceni, stali się uczestnikami Ducha Świętego” na chrzcie, zatem nie mają żadnego prawa, by narzekać, nawet jeśli „byłoby dla nich niemożliwe, by odnowić się ku nawróceniu.”[5] Bóg jednak jest dużo bardziej miłosierny niż ta sprawiedliwa surowość, miłosierny w sposób przewyższający nie tylko nasze zasługi, ale nawet Jego własne obietnice. Nawet dla tych, którzy zaniedbali Go w czasie swojej młodości znalazł On pewne lekarstwo – jeśli zechcą z niego skorzystać – na trudności na drodze posłuszeństwa, które na siebie ściągnęli poprzez grzechy. Czym zaś to lekarstwo jest i jak należy je stosować, opiszę w odniesieniu do historii z naszego tekstu biblijnego.

Pomocą, o której mówię jest uczuciowe uniesienie, które z początku towarzyszy skrusze. Jest prawdą, że wszystkie namiętne uczucia, czy też subtelna wrażliwość, jaką człowiek kiedykolwiek przejawiał, nigdy same z siebie nie sprawią, że się zmienimy i będziemy wypełniać swoje obowiązki. Roznamiętnione myśli, wzniosłe dążenia i wspaniałe wyobrażenia nie mają w sobie mocy. Nie są w stanie sprawić, by człowiek nabrał stałości w posłuszeństwie, tak jak nie potrafią przenosić gór. Jeśli jakikolwiek człowiek szczerze okazuje skruchę, musi to się dziać nie w ich wyniku, ale w konsekwencji trwałego przekonania o swojej winie i dobrowolnego postanowienia, by porzucić grzech i służyć Bogu. Sumienie i rozum poddany sumieniu – oto, dzięki łasce, owe skuteczne narzędzia przemiany człowieka. Zauważycie jednak, że chociaż sumienie i rozum prowadzą nas do podjęcia postanowienia i próby rozpoczęcia nowego życia, nie mogą one od razu sprawić, byśmy to życie pokochali. To długa praktyka i przyzwyczajenie sprawiają, że kochamy religię. Na początku zaś posłuszeństwo jest bez wątpienia bardzo trudne dla notorycznych grzeszników. Tutaj zatem jest miejsce na wykorzystanie owych szczerych, żarliwych uczuć, o których mówiłem, a które służą pierwszemu doświadczeniu sumienia i rozumu, usuwając na początku posłuszeństwa jego uciążliwość, dając impuls, który może nas przeprowadzić przez pierwsze trudności i wysłać nas w drogę z radością. Nie, żeby całe to uniesienie umysłu miało trwać dalej – nie jest możliwe, by tak było – ale wypełni ono swoje zadanie, wyprawiając nas w drogę w ten sposób. Następnie zaś pozostawi nas dla spokojniejszej i wyższej pociechy, wypływającej z owej prawdziwej miłości wobec religii, którą wówczas posłuszeństwo rozpocznie w nas formować i będzie stopniowo wydoskonalać.

Wreszcie, dobrze jest zrozumieć tę sprawę w pełni, bo często jest rozumiana opacznie. Kiedy w końcu grzesznicy zostają przywiedzeni do tego, by poważnie się zastanawiać, silne uczucia zasadniczo poprzedzają i towarzyszą ich refleksji nad samym sobą. Jakaś książka, którą przeczytali, jakaś rozmowa z przyjacielem, pewne uwagi, które usłyszeli w kościele, albo pewne zdarzenie lub nieszczęście ich pobudza. Bądź też, z drugiej strony, jeśli w jakiś spokojniejszy i bardziej rozmyślny sposób rozpoczęli pracę nad sobą, to jednak w krótkim czasie sama perspektywa ich licznych grzechów, ich własnej winy i ich własnej odrażającej niewdzięczności wobec ich Boga i Zbawiciela, uderzając w nich i będąc dla nich czymś nowym, poraża i zaskakuje, a następnie wywołuje emocje. Tutaj zatem mogą oni poznać intencję całego tego uniesienia umysłu w porządku Bożej Opatrzności. Nie będzie ono trwało dalej. Powstaje ono wskutek nowości perspektywy, która zostaje im przedstawiona. Kiedy przyzwyczają się do religijnej kontemplacji, ono zniknie. Nie jest ono samo z siebie religią, choć zostaje z nią przypadkowo połączone i może stać się środkiem przywiedzenia ich do uczciwego, religijnego trybu życia. Jest ono łaskawie pomyślane w ich przypadku jako wynagrodzenie za odpychający charakter i ból, związany z wykonywaniem swoich obowiązków. Winno ono być wykorzystane w taki sposób, inaczej nie będzie z niego w ogóle pożytku, albo stanie się czymś gorzej niż bezużytecznym. Bracia moi, pamiętajcie, – a mogę to powiedzieć w ogólności, nie ograniczając się do emocjonalnego uniesienia, które towarzyszy skrusze, ale o wszystkich naturalnych emocjach, które pomagają nam czynić dobro, a które mimowolnie odczuwamy w różnych sytuacjach – iż są dane wam po to, by było wam łatwo być posłusznym na początku. Dlatego bezzwłocznie okażcie posłuszeństwo. Wykorzystajcie to uczucie dopóki trwa. Ono na nikogo nie będzie czekać. Odczuwacie naturalne współczucie w jakiejś sytuacji, w której rozsądek domaga się od was postawy miłosierdzia? Albo impuls do wielkoduszności w sytuacji, w której jesteście wezwani do dzielnego zaparcia się siebie? Jakiekolwiek to uczucie by było, takie czy inne, nie wyobrażajcie sobie, że zawsze będziecie je odczuwać. Czy z niego skorzystacie, czy nie, i tak będziecie odczuwać je coraz mniej, a z upływem życia, w końcu nie będziecie w ogóle odczuwać takiego nagłego i silnego uniesienia emocjonalnego. Jest jednak jest różnica pomiędzy skorzystaniem z takiej okazji a pozwoleniem jej się wymknąć: jeśli z niej skorzystacie i poddacie się impulsowi na tyle, na ile sumienie wam to nakazuje, dokonacie skoku nad przepaścią, że tak powiem, z którym wasze naturalne siły nie są w stanie się mierzyć. Zapewnicie sobie początek posłuszeństwa, a dalsze kroki na tej drodze są, ogólnie mówiąc, dużo łatwiejsze niż te, które na początku wytyczają jej kierunek. Tak więc, wracając do przypadku tych, którzy odczuwają jak przygodny żal z powodu ich grzechów gwałtownie odciska się w ich sercach, mówię im: nie zwlekajcie. Wróćcie do domu, do swoich przyjaciół i okażcie skruchę poprzez uczynki sprawiedliwości i miłości. Spieszcie się by oddać się konkretnym dziełom posłuszeństwa. Czyny są bardziej odległe od zamiarów wypełniania ich niż to sobie wyobrażacie w pierwszym momencie. Zwiążcie się z nimi dopóki możecie. Zatrzymacie sobie dobre uczucia głęboko w swym sercu, jeśli pozwolicie im wpływać na wasze postępowanie, a one „wydadzą owoc”[6] Takie właśnie było postępowanie skruszonych Koryntian, jak opisuje to św. Paweł, który raduje się „nie dlatego, żeście się zasmucili (nie dlatego tylko, że ich uczucia zostały poruszone), ale żeście się zasmucili ku nawróceniu. Zasmuciliście się bowiem po Bożemu, tak iż nie ponieśliście przez nas żadnej szkody. Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się potem nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć” (2 Kor 7, 9-10).

Teraz jednak zadajmy sobie pytanie o to, jak tak naprawdę ludzie zazwyczaj postępują gdy doświadczają wyrzutów sumienia z powodu grzechów swojej przeszłości? Dalecy są oni od takiego działania. Postrzegają żarliwą gorliwość i gorączkową pobożność, które towarzyszą ich skrusze, nie jako po części zepsuty owoc ich własnego zepsutego stanu umysłu, a po części jako łaskawy dar naturalny, choć tymczasowy, dany dla zachęty do zajęcia się przemianą siebie, ale jako istotę i prawdziwą doskonałość religii. Sądzą oni, iż bycie tak poruszonym oznacza bycie pobożnym. Oddają się owym przyjemnym uczuciom dla nich samych, trwając w nich, tak jakby byli zaangażowani w praktyki religijne i chlubiąc się nimi, jak gdyby były dowodem ich własnego wywyższenia duchowego, ale nie wykorzystując ich – a to jedyna rzecz jaką powinni robić – jako bodźca do uczynków miłości, miłosierdzia, prawdy, łagodności, świętości. Po pewnym czasie oddawania się temu luksusowi uczucia, uniesienie oczywiście znika i nie czują się oni tak samo jak wcześniej. To, jak powiedziałem, można było przewidzieć, ale oni nie rozumieją tego w ten sposób. Spójrzcie zatem na ich fatalną sytuację. Utracili oni możliwość przezwyciężania pierwszych trudności w czynnym posłuszeństwie, a w ten sposób uporządkowania swego postępowania i charakteru, która może więcej im się nie przydarzyć. Oto jedno wielkie nieszczęście. Co więcej jednak, w jakim zakłopotaniu się znaleźli! Przyjemność uczucia stopniowo ich opuszcza. Teraz myślą, że na tym polega prawdziwa pobożność, stąd sądzą, że tracą swoją wiarę i ponownie popadają w grzech.

To zaś, niestety, ma miejsce zbyt często. Odpadają oni, bo nie mają w sobie korzenia. Zlekceważywszy przemianę swoich uczuć w zasady postępowania poprzez działanie według nich, nie posiadają oni wewnętrznej siły do przezwyciężenia pokusy, która nieustannie ich nachodzi, by żyć według świata. Ich umysły doświadczają takiego działania, jakie wiatr wywiera na wodę, wzbudzając od czasu do czasu fale, a potem ustając i pozwalając, by woda wróciła do swego wcześniejszego, nieruchomego stanu. Cenna okazja do poprawy zostaje utracona, a „koniec ich jest gorszy od początków” (2 P 2, 20).

Przyjmijmy jednak, że kiedy po raz pierwszy zauważą oni ten upadek, za jaki mają ów stan, zaniepokoją się i zaczną się rozglądać za środkiem powrotu. Co robią? Czy od razu zaczynają owe praktyki pokornego posłuszeństwa – takie jak panowanie nad swoimi nastrojami, uporządkowanie czasu, pełna samozaparcia miłość, prawdomówna trzeźwość – które jako jedyne mogą udowodnić w ostatnim dniu, że należą oni do Chrystusa? Dalecy są od tego – gardzą oni takim prostym posłuszeństwem Bogu jako zwykłą nieoświeconą moralnością, jak ją nazywają, i poszukują silnych bodźców, aby utrzymać swoje umysły w owym stanie podekscytowania, który nauczyli się brać za istotę życia religijnego, a którego nie są w stanie wywołać za pomocą środków, które rozpalały ich wcześniej. Muszą oni uciekać się do nowych nauk, podążać za obcymi nauczycielami po to, by mogli w ten sposób móc nadal śnić w sztucznej pobożności i móc uniknąć owego przekonania, które prawdopodobnie wcześniej lub później ich ogarnie, że emocje i namiętność to coś, co jesteśmy w stanie tłumić, ale nie wzbudzać, że istnieje granica dla wzburzenia i nabrzmienia serca, podsycanych tak, jak nam się podoba, a gdy nadejdzie pora, wtedy biedna, wykorzystana dusza zostaje porzucona, wyczerpana i ogołocona. Przypadki owego straszliwego stanu skrajnej zatwardziałości serca, która wówczas nadchodzi, nie są rzadkie w świecie, gdy nieszczęsny grzesznik uwierzy tak, jak mogą wierzyć diabły, a jednak nawet nie z takim drżeniem jak one, ale grzeszy nadal bez lęku.

Są też inni, którzy, gdy ich uczucia opadną w swej sile i żarliwości, wpadają w przygnębienie, a tym samym wchodzą w lęk i skrępowanie, podczas gdy mogliby cieszyć się pogodnym posłuszeństwem. Ci są z rodzaju tych lepszych, którzy, mając coś ze szczerej zasady religijnej w swoim sercu, nadal są po części zwodzeni – na tyle, by opierać się na uczuciach jako sprawdzianie świętości. Stąd też są oni strapieni i zaniepokojeni swoim spokojem, który biorą za zły znak, a trwając w przygnębieniu, marnują czas, podczas gdy inni wyprzedzają ich w wyścigu.

Innych znowu można wymienić, tych, którzy są zwodzeni przez tę samą pierwszą gorliwość i zapał ku innemu błędowi. Uzdrowiony człowiek z naszego tekstu Pisma Świętego pragnął być z Chrystusem. Teraz jest to jasne, że o wszystkich tych, którzy pozwalają sobie na fałszywą pobożność, jaką opisałem, można powiedzieć, że pragną tak właśnie trwać w bezpośrednim zasięgu wzroku Chrystusa, zamiast powrócić do swego domu, jak On by tego chciał wobec nich, to znaczy, do zwyczajnych zadań życiowych. Czynią zaś tak niektórzy z nich z powodu słabości wiary, tak jakby On nie mógł im błogosławić i podtrzymywać na drodze łaski pomimo tego, że realizują swoje doczesne powołanie, a inni z powodu źle ukierunkowanej miłości wobec Niego. Jednak są tacy, powiadam, którzy, gdy rozbudzi się w nich poczucie religijności, od razu całkowicie gardzą swoim dotychczasowym stanem jako czymś poniżającym i sądzą, że teraz są powołani do pewnych wyższych i wyjątkowych urzędów w Kościele. Źle rozumieją oni swój obowiązek, gdy ci już wcześniej opisani lekceważą go. Nie marnują oni swego czasu jedynie na dobre myśli i słowa tak jak inni, ale z zapałem biorą się za niewłaściwe działania, i to pod wpływem tych samych silnych emocji, z których nie nauczyli się korzystać właściwie i bezpośrednio aż do samego końca. Jednak dokładniejsze omawianie sytuacji takich ludzi teraz wykraczałoby poza mój temat.

Na zakończenie – pozwólcie, że powtórzę z zachętą, bracia moi, lekcję, którą wyprowadziłem z opowiadania, którego część stanowi nasz fragment Pisma Świętego. Wasz Zbawiciel wzywa was byście Jemu służyli od niemowlęctwa i tak dobrze ustalił wszystko, że służba Jemu winna być doskonałą wolnością. Błogosławieni ponad wszystkich ludzi są ci, którzy usłyszeli Jego wezwanie wówczas i służyli Mu dzień po dniu, a ich siła do posłuszeństwa zwiększała się. I dalej, czy jesteście świadomi tego, że mniej lub bardziej zlekceważyliście tę łaskawą sposobność i pozwoliliście, aby was męczył szatan? Spójrzcie, On wzywa was po raz drugi, On wzywa was poprzez rozbudzone uczucia po raz kolejny, zanim w końcu was opuści. On przywraca wam na pewien czas i do pewnego stopnia drugą młodość poprzez naglące naciski ze strony uniesień bojaźni, wdzięczności, miłości i nadziei. On ponownie daje wam ów wcześniejszy stan nieuformowanej natury, gdy nie mieliście jeszcze przyzwyczajeń i charakteru. Wyjmuje was z was samych, na jakiś czas pozbawiając grzech jego wewnętrznego uścisku w waszym wnętrzu. Nie pozwólmy, by takie nawiedzenia przeszły podobnie „do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika” (Oz 6, 4). Bez wątpienia, stale musicie mieć okazjonalne wyrzuty sumienia z powodu lekceważenia Go. Stoicie w obliczu swego grzechu, a wasza niewdzięczność wobec Boga dotyka was. Postępujcie w poznawaniu Pana, by zabezpieczyć sobie Jego łaskę poprzez kierowanie się owymi impulsami. Za ich pomocą On przyczynia się za wami, tak jak poprzez wasze sumienie. Są one narzędziami Jego Ducha, pobudzającymi was do szukania prawdziwego pokoju. Nie bądźcie też zaskoczeni, że choć im się poddajecie, one zanikają. Wykonały one swoje zadanie, a jeśli przemijają, to tak jakby kwiat przemieniał się w owoc, który jest czymś dużo lepszym. One muszą zanikać. Być może będziecie musieli działać następnie w ciemności, daleko od zasięgu wzroku Zbawiciela, przebywając ze swymi własnymi myślami, otoczeni widokami tego świata, ukazując Jego chwałę wśród tych, których serca są zimne. Cały czas bądźcie pewni, że stanowcze i konsekwentne posłuszeństwo, choć pozbawione wielkich zachwytów i ciepłych uczuć, jest Mu daleko bardziej miłe aniżeli wszystkie te namiętne tęsknoty, by żyć w zasięgu Jego spojrzenia, które wydają się być religią dla ludzi niedoinformowanych. W najlepszym wypadku są one jedynie przyjemnymi początkami posłuszeństwa, czymś dobrym i właściwym dla dzieci, ale dla dorosłych, uduchowionych ludzi, czymś niestosownym, podobnie jak zabawy wieku chłopięcego w latach dojrzałych. Uczcie się żyć według wiary, która opiera się na spokojnej, rozważnej i racjonalnej zasadzie postępowania, wiary pełnej pokoju i pocieszenia, która widzi Chrystusa i w Nim się raduje, choć odsunięta jest od Jego obecności, by pracować w świecie. Otrzymacie swoją nagrodę. „Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać.”[7]

 

tłumaczenie: Marcin Kuczok

Przekład ukazał się drukiem w „Oratoriana” nr 83 (2016), s. 50-59 (ISSN 2080-105X)

 

[1] Zob. Łk 11, 26 (przyp. tłum.).
[2] Zob. Mk 10, 17-22 (przyp. tłum.).
[3] Zob. Ps 19, 9 (przyp. tłum.).
[4] Zob. Mt 11, 30 (przyp. tłum.).
[5] Zob. Hbr 6, 4-6 (przyp. tłum.).
[6] Zob. Ps 92, 15 (przyp. tłum.).
[7] Zob. Kol 1, 12 (przyp. tłum.).