o. Henryk Jaromin (1932-1985)
Z okazji 20-lecia śmierci ks. Henryka Jaromina COr
Oratoriana – oficjalne pismo wydawane przez polską federację filipinów –
zamieściło wspomnienia o ojcu Henryku.
Poniżej przytaczamy dwa z nich;
oba autorstwa ks. Stanisława Tulina COr
KALENDARIUM ŻYCIA
o. Henryka Jaromina COr
autorstwa ks. Stanisława Tulina COr
urodzony 25 kwietnia 1932 r. w Spytkowicach k/Rabki – syn Józefa i Anny z d. Kracik
rodzeństwo: dwóch braci i trzy siostry;
w 1951 r. ukończył Liceum Ogólnokształcące w Nowym Targu;
od października 1951 r. pracuje w Internacie Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Nowej Hucie w charakterze intendenta;
w sierpniu 1952 r. składa podanie do Kongregacji w Tarnowie z prośbą o przyjęcie
w maju 1958 r. przyjmuje diakonat, 27 czerwca 1958 r. święcenia kapłańskie;
później kontynuował studia na Wydziale Prawa Kanonicznego Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, uwieńczone doktoratem; równocześnie studiował teologię życia wewnętrznego na Prymasowskim Studium Życia Wewnętrznego w Warszawie;
pełnił szereg odpowiedzialnych funkcji: był Prokuratorem Federacji Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Polsce, przełożonym Kongregacji w Tarnowie (1970-1973 i 1978-1983) i magistrem klerykatu;
jako przewodniczący Komisji Życia Zakonnego przy Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich organizował ogólnopolskie kursy formacyjne dla braci zakonnych;
opublikował kilka pozycji poświęconych historii i duchowości św. Filipa Neri i Kongregacji Oratorium;
owocem studiów na Prymasowskim Studium Życia Wewnętrznego była praca: Inspirator nowego ducha Świętego Filipa Neri Apostoł Rzymu przez kierownictwo duchowe;
wśród powojennych filipinów uchodził za najlepszego znawcę duchowości św. Filipa, a także historii Kongregacji polskich; napisał między innymi: Zarys historii Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Polsce;
w celu spopularyzowania św. Filipa wśród świeckich wydał książeczkę: Filip Neri Sokrates chrześcijański;
w „Encyklopedii katolickiej” jest autorem dwóch haseł: Filip Neri i Filipini
w latach redagował wydawany w maszynopisie filipiński biuletyn: Oratoriana;
wygłosił dziesiątki rekolekcji zwłaszcza dla sióstr, ale i parafialnych;
zostawił w rękopisie setki konferencji wygłoszonych wcześniej klerkom filipińskim i siostrom zakonnym oraz adoracji Najświętszego Sakramentu;
na terenie Tarnowa był spowiednikiem sióstr większości domów zakonnych;
słynął jako gorliwy i bardzo praktyczny spowiednik ludzi świeckich i całe godziny spędzał w konfesjonale;
przez całe lata swej kapłańskiej posługi odwiedzał chorych po domach /3 razy w tygodniu/;
kochał Nowenny do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i chętnie je sam prowadził;
zaprowadził w kościele filipińskim zwyczaj głoszenia homilii na Mszy wieczornej w każdy dzień tygodnia;
był wielkim czcicielem św. Filipa i jego wielką radością było dokończenie remontu kościoła w Tarnowie i dobudowanie kaplicy św. Filipa i nowej zakrystii;
za jego przełożeństwa przeprowadzono też remont klasztoru i założono centralne ogrzewanie;
przy tych wszystkich dokonaniach nie można zapomnieć, że był to człowiek cierpiący z powodu wrodzonej cukrzycy; zawsze liczył się z możliwością przedwczesnej śmierci;
zmarł 14 maja 1985 roku w szpitalu w Tuchowie, w 53 roku życia i 27 roku kapłaństwa;
pochowany na Starym Cmentarzu w Tarnowie; początkowo w grobowcu księży diecezjalnych, a po remoncie, w grobowcu księży filipinów
Oratoriana 51 (2005), s. 17-19
ROZMOWA Z O. JAROMINEM
Wstęp
Nie mogłem nie dołożyć swojej cegiełki do wyjątkowego numeru Oratoriany poświęconego osobie Ks. Henryka Jaromina. Był to, bowiem wybitny Kapłan, doskonały znawca św. Filipa i niezapomniany nasz wychowawca z czasów kleryckich. Miałem szczęście przeżyć 17 lat obok Człowieka i Kapłana, którego zachowałem we wdzięcznej pamięci. Moje wspomnienia o Ks. Jarominie zapisałem jako rozmowę z Nim. Starałem się, aby w odpowiedziach Ks. Jaromina znalazło się jak najmniej moich domysłów, ale za to było jak najwięcej autentycznych zdań, poglądów i dokładnych cytatów. W archiwum znalazłem jego podanie o przyjęcie do Kongregacji, Jego własnoręcznie napisany życiorys i inne dokumenty. Wiele odpowiedzi na moje pytania – to dokładne cytaty z tamtych archiwaliów. Słowami Ks. Jaromina, które zachowałem w pamięci – starałem się też wypełnić inne wypowiedzi. Moich domysłów jest minimalna ilość. „Przepraszam Cię, Drogi Ojcze, jeśli coś przekręciłem lub źle zinterpretowałem”. Taki styl wspomnień pozwolił mi na poruszenie w kilku zdaniach bardzo wielu wątków z życia Ks. Jaromina i mam nadzieję przyczyni się do pełniejszego zachowania w pamięci byłego Redaktora Oratoriany.
Ks. S. Tulin: Tak szybko Ojciec odszedł, że nie zdążyłem o wiele spraw zapytać. Trudno było odchodzić?
Ks. H. Jaromin: Pewnie, że tak. Choć lekarze mnie na to przygotowywali, to musisz pamiętać, że miałem dopiero 53 lata, żyła jeszcze moja Mama, czułem się potrzebny w Kongregacji, zostawiłem wiele spraw niedokończonych.
Ks. S. Tulin: Odchodzenie na wiosnę jest trudniejsze niż w innych porach roku?
Ks. H. Jaromin: Mówiłem ci nieraz, że z wiosną chce się bardziej żyć, wszystko kwitnie, rozwija się, a ty gaśniesz. Ale wiara mi pomogła.
Ks. S. Tulin: W ostatnie dni życia wracał Ojciec do rodzinnych stron?
Ks. H. Jaromin: Każdy kocha miejsce gdzie się urodził. Ale moje Spytkowice są naprawdę piękne. Tak blisko do Tatr, Babia Góra na wyciągnięcie ręki. Często w młodości tam chodziłem i prowadziłem innych. Pamiętasz wakacje kleryckie, kiedy to udało mi się was prawie wszystkich zabrać do Zakopanego i pokazać piękne góry.
Ks. S. Tulin: Tak. Wielu z nas było tam po raz pierwszy. I do końca życia nie zapomnimy, komu zawdzięczamy przepiękne widoki i atmosferę, jaką Ojciec stworzył.
Ks. H. Jaromin: Ja też cieszyłem się razem z wami. Na Rysy jednak nie poszliśmy, bo byliście jeszcze mało zaprawieni.
Ks. S. Tulin: W czasie jedynych wakacji w Zakopanem zabrał nas Ojciec do Spytkowic do swojej rodziny. Bardzo mi się tam podobało. Rodzice Ojca serdecznie nas przyjęli i ugościli. Zawsze byli tacy?
Ks. H. Jaromin: Miałem wspaniałych rodziców: ofiarnych, skromnych, pracowitych i pobożnych. Mieli sześcioro dzieci: trzech synów i trzy córki. Od chwili, gdy wstąpiłem do seminarium czułem, że mnie obdarzali największą miłością. Próbowałem, więc ze wszystkich sił odwzajemnić to wyróżnienie. Modliłem się za nich, odwiedzałem i pomagałem w pracy, pisałem listy, a przy powitaniach zawsze całowałem ich spracowane dłonie.
Ks. S. Tulin: Pamięta Ojciec pierwsze odejście z domu rodzinnego?
Ks. H. Jaromin: Do 14-tego roku przebywałem przy rodzicach kończąc szkołę podstawową. Od 1945 – 1951 uczęszczałem do Gimnazjum i Liceum im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. Nauka w szkole przychodziła mi dosyć łatwo i nie miałem specjalnych trudności.
Ks. S. Tulin: Był jednak jeden bardzo trudny moment w tym czasie?
Ks. H. Jaromin: Tak. Nawet bardzo trudny. W 1948 w szpitalu OO. Bonifratrów w Krakowie utraciłem lewe oko.
Ks. S. Tulin: W archiwum naszej tarnowskiej kongregacji znalazłem „Świadectwo moralności”, które napisał o Ojcu – wtedy uczniu Liceum – Ks. Prefekt Stanisław Kudelski. Zna je Ojciec?
Ks. H. Jaromin: Oczywiście. Przez wiele lat byłem przełożonym w Tarnowie i miałem swobodny dostęp do archiwum. Ale możesz mi przypomnieć! „Henryk Jaromin ze Spytkowice był uczniem pod każdym względem wzorowym. Więcej niż średnio zdolny, pilny i obowiązkowy w pracy, ukończył liceum ciesząc się jako uczeń najlepszą opinią. W zachowaniu się wobec koleżanek i kolegów zgodny, skromny i cichy, w postępowaniu poważny i zrównoważony, czasem może zbyt poważny i smutny, nie naraził się żadnym czynnikom na terenie szkoły. O kapłaństwie myślał dość wcześnie i życie swoje szkolne, przynajmniej przez ostatnie dwa lata, układał pod kątem widzenia wstąpienia do stanu duchownego. W pobożności swej naturalny, przystępował często do sakramentów św., brał pilnie udział w nabożeństwach nie tylko obowiązkowych, ale i wieczornych czy popołudniowych, lubił się modlić wytrwale. Te wszystkie dane zalecają go ze wszech miar na godnego kandydata do stanu duchownego, zwłaszcza zakonnego”.
Ks. S. Tulin: Przyjemnie się tego słucha.
Ks. H. Jaromin: Dużo w tamtych latach zawdzięczałem temu, który to świadectwo wystawił, czyli ks. Prefektowi Kudelskiemu. To był dobry ksiądz, prawdziwy przyjaciel i powiernik.
Ks. S. Tulin: Doszły mnie słuchy, że w Nowym Targu pozostawił Ojciec swoją wielką miłość?
Ks. H. Jaromin: A skąd ty to wiesz? Ale masz rację. Bo moją miłością była drużyna hokejowa „Podhale”, wielokrotny mistrz Polski. Czytanie gazety sportowej zaczynałem od pytania: a jak tam „Podhale?”
Ks. S. Tulin: W czasie wspomnianych wakacji w Zakopanem, pamiętam takie popołudnie, kiedy zamiast w góry pojechaliśmy na mecz do Nowego Targu: Podhale – Dukla Jhlava.
Ks. H. Jaromin: Nie mogło być inaczej. Chciałem wam pokazać, co było do pokazania. A przecież dobrze wiedziałem, że część kleryków za sportem przepadała. To było głównie dla was.
Ks. S. Tulin: Dziękujemy! W podaniu o przyjęcie do nowicjatu Zgromadzenia Księży Filipinów napisał Ojciec, że pragnie poświęcić się służbie kapłańskiej i że tą myślą żył od kilku lat. Kiedy to się zaczęło?
Ks. H. Jaromin: Nie umiem tego dokładnie określić i umieścić w czasie. Początkowo jedna, druga myśl, jakaś tęsknota nienazwana, jakieś ciche wołanie, a po maturze ostateczna decyzja.
Ks. S. Tulin: Łatwo spełniona?
Ks. H. Jaromin: Dopiero po roku czekania. Po maturze starałem się o przyjęcie mnie do seminarium krakowskiego, później wrocławskiego, ale na skutek przepełnienia i trudności kanonicznych nie zostałem przyjęty. Od października 1951 r. zacząłem pracować w Internacie Zasadniczej Szkoły Metalowej w Nowej Hucie w charakterze intendenta.
Ks. S. Tulin: A kto Ojcu wskazał wtedy Filipinów?
Ks. H. Jaromin: Tego ci nie powiem. Pytaj innych. Prośbę o przyjęcie do Filipinów napisałem 30 sierpnia 1952 r. A gdy przyszła pozytywna odpowiedź byłem bardzo szczęśliwy i już wtedy postanowiłem, że się św. Filipowi za tę łaskę odwdzięczę.
Ks. S. Tulin: Jak przebiegała nauka w Seminarium tarnowskim? Ks. H. Jaromin: Przykładałem się do nauki uczciwie, część egzaminów zdawaliśmy po łacinie, miałem wspaniałych profesorów. Niektórzy i was uczyli, choćby Ks. Jan i Ks. Władysław Bochenkowie, Ks. Władysław Węgiel, Ks. Jan Paciorek.
Ks. S. Tulin: A jak Ojciec pamięta kolegów z lat seminaryjnych?
Ks. H. Jaromin: Z kleryków diecezjalnych szczególnie pamiętam Michasia Hellera, bo był nieprzeciętnie zdolny. A z filipińskich – trudno nie wspomnieć Marysia Gosę, czy Józia Kwaśniaka. Tyle lat razem. Szczególnym sentymentem darzyłem też Antosia Jakubczyk, Kazia Jelonka.
Ks. S. Tulin: Zapisało się coś humorystycznego z lat seminaryjnych?
Ks. H. Jaromin: Bardzo wiele. Ale opowiem ci tylko o dwóch: Zdawał filipiński kleryk z psychologii i dostał temat: „Uwaga” A ponieważ z przestrachu wiadomości uleciały, to tylko raz po raz zaczynał: „Uwaga, uwaga, uwaga”. „Wszyscy uważamy” – powiedział egzaminujący profesor, proszę spokojnie odpowiadać. O ile dobrze pamiętam, trzeba było egzamin powtórzyć. A drugie wydarzenie. Kiedyś uciekła na ulicę świnia z przyklasztornego chlewika. Siostra Honorata poprosiła kleryków o pomoc, ale w żaden sposób nie mogli sobie poradzić z upartym stworzeniem. Pobiegłem i ja, chwyciłem świnię tak, że podniosłem jej przednie nogi do góry i teraz już spokojnie przespacerowaliśmy razem na podwórko i do chlewiska. Wszyscy mi gratulowali pomysłu i siły.
Ks. S. Tulin: A co się Ojcu kojarzy z datą 27 czerwca 1958 r.
Ks. H. Jaromin: To był dla mnie wspaniały dzień, dzień święceń kapłańskich w tarnowskiej katedrze. Wszystko inne blednie przy tym wydarzeniu. „Wielbi dusza moja Pana”.
Ks. S. Tulin: Nie długo Ojciec wytrzymał bez nauki?
Ks. H. Jaromin: Rzeczywiście. W latach 1962 – 1966 kontynuowałem studia na Wydziale Prawa Kanonicznego ATK w Warszawie, uwieńczone doktoratem. Z tej okazji otrzymałem piękny list z gratulacjami od ks. Stanisława Szczerbińskiego z Gostynia. Jest ten list do dziś w moich aktach personalnych w Tarnowie.
Ks. S. Tulin: Nie były to chyba dla Ojca łatwe lata?
Ks. H. Jaromin: Kursowałem między Tarnowem a Warszawą, trochę na uczelni, a na niedzielę wracałem do Tarnowa, na ambonę, do konfesjonału, do chorych z Komunią św. Mimo utrudzenia wspominam tamten czas z wdzięcznością dla Boga za siły, zdolności, entuzjazm. Poznałem też przy okazji wielu dobrych ludzi i kolegów – księży ze studiów, musiałem się im dobrze zapisać w pamięci, gdyż zostałem powołany na przewodniczącego Komisji Życia Zakonnego przy Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich.
Ks. S. Tulin: Gdy w roku 1968 razem z sześcioma kolegami przyszedłem do klerykatu filipińskiego w Tarnowie, Ojciec pełnił wtedy funkcję Ojca Duchownego.
Ks. H. Jaromin: Podczas pobytu w Warszawie udało mi się równocześnie studiować teologię życia wewnętrznego na Prymasowskim Studium Życia Wewnętrznego. Gdy więc w roku 1966 zaszła potrzeba, aby po Ks. Marianie Zielińskim przejąć duchową opiekę nad klerykami filipińskimi, pokornie przyjąłem to zadanie czując wagę odpowiedzialności.
Ks. S. Tulin: Pamiętam swoją pierwszą dyrekcję u Ojca. Z rumieńcem na twarzy wracam do pytania, które mi Ojciec wtedy zadał: „Jak tam z czystości ą?” Przez chwilę myślałem, że Ojcu chodziło o higienę.
Ks. H. Jaromin: Nie ty jeden, nie zrozumiałeś pytania. Ale początek naszej pracy duchowej został zrobiony.
Ks. S. Tulin: Gdy wieczorem idę korytarzem tarnowskiego klasztoru, to czasem wydaje mi się, że słyszę stukot Ojca maszyny do pisania. Po tym, my klerycy poznawaliśmy, że następnego dnia rano – będzie konferencja.
Ks. H. Jaromin: Zawsze miałem konferencje napisane. Traktowałem was poważnie. A to, że pisałem nocą? – w dzień były inne obowiązki, a spokój nocy przynosił mi natchnienie.
Ks. S. Tulin: Mówiło się wśród kleryków, że konferencje Ojca były trudne.
Ks. H. Jaromin: Wiedziałem, że tak mówiliście między sobą i tłumaczyłem wam: „Chcę dawać strawę, a nie papkę”.
Ks. S. Tulin: Wiemy, że Ojciec wszystkich kleryków lubił i szanował, ale kleryków – sportowców bardziej?
Ks. H. Jaromin: Nie. Nie. Nie. Z wami – sportowcami miałem tylko większy i lepszy kontakt, dzięki bliskiemu przebywaniu obok na boisku, poznawałem wasze charaktery i emocje, w luźnych rozmowach była też szersza tematyka rozmów, ale nikt mi nie zarzuci, że o innych nie dbałem, czy że ich gorzej traktowałem.
Ks. S. Tulin: Uparcie twierdzę, że Bolek Jakubczyk był jednak Ojca pupilkiem?
Ks. H. Jaromin: Trudno było nie polubić tego szczerego i sympatycznego fanatyka sportu, który wczesną wiosną kopał na boisku rowki, aby woda szybciej ściekała, ziemia schła i aby wreszcie można było pokopać futbolówkę. Jemu się zawsze chciało grać! Ale byłem jednocześnie przekonany, że to będzie uczciwy i dobry ksiądz. I chyba się nie pomyliłem.
Ks. S. Tulin: Podziwiam Ojca cierpliwość i znoszenie naszych „wyskoków”. Pamięta Ojciec taki dzień, gdy w czasie studium zamknęliśmy Zbyszka Starczewskiego w szafie i krzyczał na cały głos, bo bał się ciemności?
Ks. H. Jaromin: I dlatego w nagrodę został Prowincjałem. Cierpienie ma wartość.
Ks. S. Tulin: Imponowało nam zawsze, że Ojciec był razem z nami w kaplicy, na boisku, ale i przy każdej pracy fizycznej.
Ks. H. Jaromin: Też pochodzisz ze wsi, a tam praca jest codziennością, wiesz o tym dobrze. Cieszyłem się bardzo, gdy patrzyłem, że tzw. „klerycy sportowcy” – to ludzie umiejący fizycznie pracować. Razem, więc nosiliśmy cegły, „gasili wapno”, obsługiwali betoniarkę. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty.
Ks. S. Tulin: Za czasów, kiedy Ojciec był przełożonym w Tarnowie dużo było remontów i nowych inwestycji. Które prace Ojca najbardziej cieszyły?
Ks. H. Jaromin: Wszystkie. Bo wszystkie były jakoś potrzebne. Ale jedna rzeczywiście była wyjątkowa. Myślę o dobudowaniu kaplicy św. Filipa. To było dzieło mojego życia. Kochałem św. Filipa, dużo pisałem o Nim, mówiłem w konferencjach o Jego charyzmacie, no i jeszcze ta kaplica. A czasy były trudne: i o pozwolenie było trudno i o materiały. Co ci będę tłumaczył, byłeś przecież przy tym?
Ks. S. Tulin: Nie wiem, co to była za okazja, wracaliśmy razem od Sióstr z Rejtana i patrząc na okna bloków Ojciec powiedział: „Byłem tu prawie w każdym domu”. Co Ojciec miał na myśli?
Ks. H. Jaromin: A to, że chodząc do chorych przez tyle lat, miałem okazję odwiedzić prawie wszystkie domy. A przecież wtedy nie mieliśmy parafii.
Ks. S. Tulin: Rozmawiałem kiedyś z Ojca penitentką i powiedziała mi, że Ojciec Jaromin to nie tylko jest cierpliwym spowiednikiem, ale też umie jakoś życiowo ustawić ludzi, którzy mu zaufali.
Ks. H. Jaromin: Domyślam się, o kogo chodzi. To była starsza samotna osoba, trafiła po Powstaniu Warszawskim do Tarnowa i nie umiała się w tym środowisku odnaleźć. Zaproponowałem jej, aby wyszła z domu, bo jest potrzebna np. ludziom chorym. Posłuchała. Odtąd odwiedzała chorych, rozmawiała z nimi, czytała im książki, gazety, pomagała w zakupach i wreszcie poczuła się potrzebna. Chorzy ją bardzo polubili i zawsze oczekiwali jej odwiedzin.
Ks. S. Tulin: Ale i w Kongregacji był Ojciec natchnieniem dla wielu z nas.
Ks. H. Jaromin: O ile dobrze pamiętam to posłałem Tadzia Bańkowskiego na pierwsze rekolekcje do sióstr i jak się okazało polubił tę pracę. Ty też w drugim roku kapłaństwa za moją namową wziąłeś rekolekcje parafialne. Dałem ci wszystkie materiały, jakimi dysponowałem, abyś się dobrze przygotował.
Ks. S. Tulin: Był wtorek i Nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, kiedy Ojciec nagle zasłabł podczas kazania na ambonie i Ks. Borowiecki dokończył za Ojca odprawiania Mszy św. Czy to cukrzyca dawała o sobie znać?
Ks. H. Jaromin: Cukrzyca zawsze dawała o sobie znać, ale się nie poddawałem. A wtedy powodem mojego zasłabnięcia było jakieś zatrucie.
Ks. S. Tulin: Dr Krukar, który Ojca bardzo cenił, mówił mi, że jak Ojciec Jaromin dożyje 50 lat, to będzie cud.
Ks. H. Jaromin: Mnie też to mówił i zachęcał, abym się oszczędzał. Robiłem, co mogłem. Ale choroby nie dało się oszukać.
Ks. S. Tulin: Gdy Ojciec szedł do szpitala w Tuchowie w maju 1985 r., czy Ojciec miał świadomość, że już może nie wrócić do klasztoru?
Ks. H. Jaromin: Nie idzie się do szpitala, aby tam umierać. Miałem nadzieję, że może jeszcze nie teraz przyjdzie się z wami żegnać, choć czułem, że jest coraz gorzej, i na wszystko byłem przygotowany.
Ks. S. Tulin: W tym ostatnim dniu 13 maja 1985 r. nawet nie zdążyliśmy Ojca odwiedzić w szpitalu.
Ks. H. Jaromin: Nie tylko wy, ale i rodzona siostra i brat. Oni też się spóźnili paręnaście minut.
Ks. S. Tulin: Przez wiele dni po Ojca śmierci – konfesjonał, w którym Bóg przez dobre ręce Ojca, tyle „cudów” dokonał – był obstawiony kwiatami.
Ks. H. Jaromin: Jeszcze cenniejsze były Msze św., modlitwy, i wasza pamięć.
Ks. S. Tulin: A co Ojciec chce nam powiedzieć dziś, w 20 lat po swojej śmierci?
Ks. H. Jaromin: Cieszę się, że kongregacje wzrastają w liczbę, że tylu młodych filipinów. Kochajcie św. Filipa, poznawajcie Jego ducha, więcej się módlcie, pracujcie gorliwie, budujcie wspólnotę.
DZIĘKUJEMY!
Oratoriana 51 (2005), s. 19-27.