Świętego… spotkałem, L
Syn ziem litewskich – uczestnik powstania styczniowego – zesłaniec na Sybir – karmelita bosy – święty
Rafał (Józef) Kalinowski (1835-1907)
Stanisław Fudala OCarm
Ilekroć próbujemy nakreślić wizerunek jakiegoś świętego, powinniśmy starać się, na ile to możliwe, odtworzyć jak najwierniej środowisko, w którym żył, to, czym się zajmował, a także wizerunek ludzi, którzy dzielili z nim jego charyzmę i przyjęli ją jako dziedzictwo zarówno w sferze ideałów, jak i czynów. Jeśli Chrystus jest naprawdę ośrodkiem wszechświata i historii, to jest też prawdą, że święci stają się świętymi, ponieważ całym swoim jestestwem i całym działaniem świadczą, że Chrystus był prawdziwym centrum tego wycinka historii i świata, w którym się znaleźli.
Dlatego właśnie należy spojrzeć na nich z głębokim uczuciem i szacunkiem i uświadomić sobie, że ich świętość rozświetlała miasto, w którym żyjesz, że przemierzali oni te same ulice, które przemierzasz, że uczęszczali do tych samych kościołów, patrzyli na te same dawne budowle, słuchali dźwięków tych samych imion. Gdybyśmy mieli dzisiaj wymienić wszystkie nazwiska obywateli Wilna, Wadowic, Krakowa i okolic, których dzieje skrzyżowały się z dziejami św. Rafała Kalinowskiego, wielu usłyszałoby swoje własne, a to przecież zawsze robi na nas wrażenie, ponieważ wyraźnie ukazuje, że choćby najbardziej heroiczna i prawdziwa świętość pojawia się zawsze pośród najzwyklejszej codzienności. Także i dzisiaj święci żyją pośród nas.
Rafał Kalinowski, ze chrztu Józef, zmarł 1907 roku, za rządów cara, zanim jeszcze pojawiło się widmo komunizmu. Zmarł w Wadowicach, gdzie 13 lat później przyjdzie na świat przyszły papież Wojtyła. Mogę powiedzieć – mówił kiedyś na Terezjanum w Rzymie Jan Paweł II – że karmelitów bosych znam od dziecka. Urodziłem się bowiem w Wadowicach, gdzie znajduje się wasz klasztor, sławny z tego, że przez pewien czas jego przeorem był sługa Boży ojciec Rafał Kalinowski.
Już w tamtych latach, jeszcze zanim rozszalał się terror leninizmu i stalinizmu, Polska i Litwa cierpiały pod jarzmem rosyjskim, a próby stawiania oporu i powstania zbrojne kończyły się strasznym rozlewem krwi i licznymi ofiarami wśród powstańców.
Kiedy w 1835 roku w Wilnie przyszedł na świat Józef Kalinowski, urodzony w polskiej rodzinie o starodawnym rodowodzie, od około czterdziestu lat Polski nie było na mapach, a jej podzielone terytorium było pod rządami obcych mocarstw. Polska i Litwa chociaż zniewolone to jednak żyły w sercach swoich dzieci, a potwierdzały to kolejne zrywy niepodległościowe.
Józef urodził się pięć lat po powstaniu listopadowym, które trwało 9 miesięcy, a jako mały chłopiec mógł być świadkiem tragicznych konsekwencji powstania: deportacji i publicznych egzekucji.
Mały Józef wzrastał w atmosferze wiary i katolickiej tożsamości, duchowym klimacie promieniującym z narodowego sanktuarium maryjnego w Ostrej Bramie. Wizerunek Matki Miłosierdzie będzie mu towarzyszył przez całe życie. W głębi serca zachowa też przywiązanie do zakonu karmelitów bosych, którzy sprawowali opiekę nad sanktuarium. Mając osiem lat rozpoczął naukę w Instytucie szlacheckim, kształcił się tam do szesnastego roku życia. Następnie przez dwa lata studiował agronomię, jednak ten profil studiów nie był po jego myśli i przeniósł się nastąpienie do Akademii Inżynierii Wojskowej w Sankt Petersburgu. Nie był to jednak szczęśliwy okres jego życia. Środowisko, w którym się znalazł odznaczało się wielką obojętnością religijną i pozytywizmem naukowym, dlatego też jego wiara zaczęła się chwiać. Tym bardziej, że w głębi serca dręczyło go pytanie, czy nie dopuścił się zdrady wobec czegoś o wiele ważniejszego, co mogło być jego powołaniem. Po latach wyzna: Naprawdę zważywszy niektóre dane powinienem był starać się o przyjęcie do seminarium duchownego w Wilnie. Iżem tego nie uczynił, znaczna część życia, a głównie lata młodego wieku połamały się na nieskładne części, stały się bez pożytku dla mnie i dla bliźnich, i w marność się obróciły.
Ten bardzo surowy i pełen niezmiernej pokory osąd wypowiedziany został w momencie, gdy Józef osiągnął pełnię duchowej dojrzałości. Czuł się chory na duchu. Z głębokim smutkiem tłumaczył: To moje nieszczęście: że poszukuję ducha, a zawsze znajduję materię. Mimo wszelkich wahań czyta Wyznania św. Augustyna, uczęszcza na spotkania katolickiego koła kulturalnego.
Zdarzył się w tamtym czasie epizod, który z pewnością pozostawił trwały ślad w jego duszy. Przechodząc koło kościoła Józef, pod wpływem nagłego impulsu zatrzymał się i wszedł do środka. Świątynia była pusta; klęknął przy konfesjonale, lecz nie było tam księdza, który wysłuchałby jego spowiedzi. Zaczął płakać i poczuł, że opanowuje go niewysłowiona tęsknota.
Może właśnie to przeżycie sprawiło, że po wielu latach, już jako sędziwy kapłan, niestrudzenie pełnił swą posługę w konfesjonale, i choćby był chory czy bardzo zmęczony, nie pozwoliłby sobie zaniechać tego obowiązku.
Moment zwrotny w jego życiu religijnym nastąpił podczas jego pracy, która polegał na wytyczaniu trasy linii kolejowej Kurs-Kijów–Odessa. Na tych bezludnych, bezkresnych przestrzeniach potrafił także – jak napisał – pracować z sobą samym i nad samym sobą. I odnalazł Boga. Od chwili, gdy trafiła do jego rąk książeczka do nabożeństwa z modlitwami ku czci Matki Bożej, zaczęła budzić się w nim i rozpalać wiara prawdziwego Polaka.
Po powrocie do stolicy Rosji zostaje przeniesiony do twierdzy w Brześciu, gdzie po raz pierwszy ma do czynienia z oddziałami powstańczymi, sam przeżywa głębokie wewnętrzne niepokoje, bowiem jako wojskowy doskonale zdaje sobie sprawę, że powstanie z punktu widzenia militarnego nie ma szans na powodzenie, ale jako Polak nie może, wobec tego pozostać obojętny. Po wielu wewnętrznych walkach, ostatecznie odchodzi z wojska i przyłącza się do powstania, zostając mianowany ministrem wojny na obszar litewski. Gdy obejmuje urząd, wszędzie panuje terror i reperkusje na uczestnikach powstania.
To właśnie w tamtych miesiącach terroru Józef – wówczas już ukształtowany wewnętrznie – odnalazł w sobie siłę, by po około dziesięciu latach powrócić do sakramentu pokuty. Kiedy został aresztowany wziął na siebie całą odpowiedzialność i nie zdradził nikogo.
Został skazany na karę śmierci i gubernator „Wieszatiel” nalegał na pospieszne wykonanie wyroku, ale zasugerowano mu, że wówczas podarowałby Polakom męczennika. Faktem jest, że wielu ludzi już wtedy uważało Józefa za świętego.
Dlatego karę śmierci zamieniono na dziesięć lat przymusowych robót na Syberii. Faktycznie zaś kazano Józefowi zapłacić cenę jeszcze większą: trybunał wojskowy rozpuścił pogłoskę, że ta zamiana była nagrodą za przekazywane przez niego informacje i za zeznania obciążające współwięźniów. Józef Kalinowski jako skazaniec dociera do miejsc, których nazwy jako urzędnik zapisywał w planach trasy kolei. Los zesłańca zaprowadzi go aż do Irkucka i jeszcze dalej, do Usola nieopodal jeziora Bajkał i tamtejszych warzelni soli. W sumie przemierzył około ośmiu tysięcy kilometrów, podróżując różnymi środkami lokomocji: w wagonie kolejowym, na wozie albo na łodzi, a niekiedy też i pieszo. Potrzeba było dziesięciu miesięcy, by dotrzeć do celu, opisanego przez samego zesłańca jako: rozległe równiny pod i za Uralem, które stały się bezkresnym cmentarzyskiem dziesiątków tysięcy ofiar wyrwanych z łona Matki Ojczyzny i pogrzebanych na zawsze.
Józef Kalinowski na Syberii doświadczył najgłębszej przemiany wewnętrznej. Pisał, że świat może pozbawić go wszystkiego, ale zawsze zostanie mu jeszcze kryjówka dla świata niedostępna: modlitwa. W niej bowiem można zmieścić przeszłość i teraźniejszość, a i przyszłość także, pod postacią nadziei. Uważał, że poza modlitwą nie ma nic, co mógłby ofiarować Bogu w darze. Gdy nie mógł pościć, gdy nie posiadał prawie nic, by móc dawać jałmużnę, gdy brakowało mu sił do pracy, pozostawały mu tylko cierpienie i modlitwa. Dla niego jednak były to skarby największe i żadnych innych nie pragnął.
Był przekonany, że Kościół potrafi promieniować nadzieją także pośród największego smutku i że w każdej sytuacji można posłużyć się tymi środkami, które zsyła Opatrzność, by człowiek mógł osiągnąć zbawienie.
W wieku czterdziestu dwóch lat wstępuje do karmelickiego nowicjatu w Grazu, z tym jednym tylko pragnieniem, by odtąd wieść życie pokutnika. W spełnieniu tego pragnienia aż nazbyt usilnie dopomagał mu mistrz nowicjatu, nie oszczędzając go w niczym. Józef – w życiu zakonnym brat Rafał – wyzna po pewnym czasie, że mniej wycierpiał przez dziesięć lat na Syberii niż w ciągu jednego roku w nowicjacie. Ale znalazł sposób, by to przetrzymać. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to jedno: poświęcić się bezwarunkowo Jezusowi Chrystusowi i nigdy się z Nim nie rozstawać.
Pod jego przewodnictwem polska prowincja Karmelu zaczęła na nowo rozkwitać – a dziś jest jedną z najliczniejszych w całym zakonie karmelitańskim.
W 1892 roku – ponad sto lat temu – został otwarty drugi klasztor w Wadowicach, który miał być siedzibą seminarium duchownego. Dodajmy, że mówimy o rodzinnym mieście Ojca Świętego Jana Pawła II, a wydarzenia, które opisujemy, miały miejsce za życia rodziców przyszłego papieża. Jako gorliwy karmelita, ojciec Rafał nie próżnował: był wychowawcą zakonników i seminarzystów oraz kierownikiem duchowym w klasztorach, zabiegał o nowe fundacje, podjął starania o odzyskanie dawnych archiwów zakonu, publikował teksty duchowe.
Gdy pod koniec lat 70-tych rozpoczynałem naukę w Niższym Seminarium Duchownym w Wadowicach, po raz pierwszy spotkałem się z postacią O. Rafała Kalinowskiego, który był fundatorem wadowickiego Karmelu. Pamiętam, że coś przeczytałem na jego temat, ale jakoś mnie nie zachwyciła ta postać, dopiero w nowicjacie w Czernej miałem możliwość bliższego obcowania z jego osobą. To w Czernej był grób przyszłego świętego, gdzie jako nowicjusze chodziliśmy się modlić. W trakcie mego nowicjatu na błoniach krakowskich, miała miejsce beatyfikacja dwóch wielkich Polaków: Alberta Chmielowskiego i Rafała Kalinowskiego i jako służba liturgiczna, braliśmy w niej udział. Po tym wydarzeniu moje spotkania z błogosławionym karmelitą były już o wiele częstsze i głębsze, stał się dla mnie pewnym zwierciadłem, w którym mogłem się przeglądnąć i bardziej zrozumieć siebie i wydarzenia, które miały miejsce w naszej ojczyźnie. Z czasem moja z nim znajomość przerodziła się w przyjaźń, która trwa do dnia dzisiejszego. Stał się dla mnie człowiekiem, którego postrzegam jako wielkiego przyjaciela Boga i człowieka. Z pewnym wewnętrznym wzruszeniem odwiedzałem Wilno, a przez wiele lat posługując w Wadowicach czy w Czernej mogłem chodzić tymi samymi korytarzami, które on przemierzał i modlić się w tych samych miejscach, w których on się modlił. Dla mnie karmelity, było i nadal jest, żywym doświadczeniem spotkania człowieka świętego, obcowania z jego zwyczajnością i niezwykłą prostotą. Pamiętam, że jako nowicjuszom był nam przedstawiany jako człowiek poważny, umartwiony, czy nawet surowy, gdy natomiast nico z nim się zaprzyjaźniłem, odkryłem, że był człowiekiem niezwykle wrażliwym zarówno na sprawy duchowe jak i ludzkie. Ta jego wrażliwość najmocniej ujawniła się w posłudze jako spowiednika, gdzie spotykając się z ludźmi w ich ludzkiej biedzie i słabości, potrafił przywrócić im nadzieję i radość życia.
W obecnym czasie, gdy zajmuję się pisaniem Positio dla Kongregacji ds. Świętych, wielkiego jego czciciela O. Rudolfa Warzechy – karmelity, często o nim myślę i z nim rozmawiam o świętości jego młodszego współbrata. To w pewnym stopniu, pomaga mi zrozumieć, czym jest świętość tych, którzy w sposób zwyczajny, bez rozgłosu służyli Bogu i człowiekowi, Kościołowi i Ojczyźnie.
o. Stanisław Fudala, karmelita
– posługujący w krakowskim
Klasztorze Karmelitów Bosych