400!,  Aktualności,  Świętego spotkałem

Świętego… spotkałem, XVI

wykorzystano foto: unslash.com

 

 

Wcale nie uważał się za świętego

Jakub Kołacz SJ

 

Kiedy żył, wcale nie uważał się za świętego, ale wprost przeciwnie: za grzesznika. W tym, co o sobie mówił, nie było jednak ani cienia fałszywej pokory, bo naprawdę miał za co Boga i ludzi przepraszać, znał jednak też wartość Bożej łaski, która go ogarnęła i przemieniła. Dlatego choć do końca życia nie zapomniał o grzechach i nie przestał się ich wstydzić, jednak uważał, że jest grzesznikiem, na którego Pan spojrzał, powołał go i poprowadził. Czuł się grzesznikiem nie tyle nawróconym, co powołanym, albo inaczej mówiąc: grzesznikiem nawróconym przez powołanie. Tę wizję życia splecionego z łaską Bożą przejęli po nim wszyscy jezuici. Ale po kolei.

            Ignacy z Loyoli urodził się w czasach, gdy Europejczycy odkryli, że świat jest znacznie większy, niż im się to dotychczas wydawało. Nowe perspektywy i możliwości zaowocowały także nowymi kryzysami, na czele z Reformacją. Kryzysy te stały się jednak nowym wyzwaniem, zmuszającym do przeanalizowania sytuacji, przyznania się do błędów i wyciągania nowych wniosków, bo na świat ogarnięty kryzysem nie można się obrazić, ale w nim żyć i głosić Ewangelię. Ignacy, który początkowo całą swoją energię skupił na tym, aby się dostosować do świata, w jakim żył, czyli do warunków i wymagań życia dworskiego, będąc u szczytu sławy, gdy zasłynął z brawury i odwagi, motywując obrońców twierdzy w Pampelunie do obrony miasta, w jednym momencie wszystko stracił. Kula armatnia strzaskała mu nogi i niewiele brakło, aby w wyniku odniesionych ran i późniejszych powikłań pożegnał się z tym światem. Przeniesiony z pola bitwy do rodzinnego zamku w Loyoli, rozpoczął długi proces rekonwalescencji. Ostatecznie, bardziej dzięki łasce Bożej niż wysiłkowi lekarzy, którzy dokonali na nim kilku nieludzkich eksperymentów medycznych, stanął na nogi. Do końca życia jednak utykał i ta przypadłość, później tak charakterystyczna dla niego i budząca sympatię, początkowo stała się przyczyną jego osobistej tragedii. Legły w gruzach wszystkie jego marzenia o życiu. Jako inwalida nie był już tym przystojnym, przyciągającym uwagę i budzącym respekt mężczyzną, który jak ryba w wodzie czuł się w pałacowych komnatach. Ten dworski świat, który go tak bardzo pociągał, teraz go odrzucił.

            I choć Ignacy dopiero później zrozumiał zamiar Boży, już na tym pierwszym etapie nawrócenia nie zrezygnował z czegoś, co było typowe dla jego porywczego i dumnego charakteru: z dążenia do rzeczy wielkich. Musiał jednak na nowo zdefiniować sobie hierarchię osobistych wartości i zobaczyć, co w nowej sytuacji może zrobić ze swoim życiem. Na bazie tych pragnień rozpoczął duchowe poszukiwania, w których w bardzo konkretny sposób towarzyszył mu sam Bóg, który – można do tego podejść z uśmiechem – wykorzystał pewną groteskową sytuację. Otóż gdy Ignacy przykuty był jeszcze do łóżka, ale już na tyle silny, że zaczął się nudzić, zapragnął przynajmniej w wyobraźni przenieść się w klimat dworskiego życia. W tym celu poprosił, aby mu dostarczono lekturę, w jakiej się lubował, czyli romanse rycerskie. W zamku na wsi nie było jednak ani jednej takiej książki, a jedyną lekturą, po jaką mógł sięgnąć, był to “Żywot Jezusa Chrystusa” oraz żywoty świętych. Z braku innych książek zabrał się za czytanie i wkrótce, zupełnie mimowolnie zaczął przesiąkać pobożnymi treściami. Taki był początek długiego procesu, który doprowadził Ignacego na wyżyny przyjaźni z Bogiem, której centralnym punktem było “rozeznawanie”, czyli sztuka poznania myśli Boga i Jego woli, aby konsekwentnie tą drogą podążać, stając się towarzyszem Jezusa Chrystusa w dziele zbawienia świata. Całe to doświadczenie rozciągniętego w czasie wzrastania sam Ignacy zawarł w końcowym rozmyślaniu Ćwiczeń duchownych, gdzie proponuje, aby odprawiający rekolekcje uświadomił sobie, jak Bóg “pracuje” w świecie, w stworzeniach i nim samym, kształtując wszystko według swej woli.

            Tak ukształtowany wewnętrznie Ignacy, rozpalony pragnieniem służenia Bogu, zgromadził wokół siebie grupę przyjaciół, z którymi dzielił podobne doświadczenia oraz te same wzniosłe pragnienia. Razem, w konsekwencji wielu rozmów i starannego rozeznania, postanowili sformować grupę apostolską, która wkrótce przerodziła się w dynamiczny zakon, działający na zupełnie nowych zasadach, niespotykanych w Kościele tamtych czasów. Ignacemu bardzo zależało na tym, aby struktura ta nosiła imię samego Zbawiciela, aby w przyszłości nikt nowego zakonu nie utożsamiał z nim samym jako z fundatorem i aby jasne było dla wszystkich, że tym, kogo ci zakonnicy mają naśladować, jest sam Chrystus. W ten sposób powstało Towarzystwo Jezusowe, do którego z czasem przylgnął także złośliwie wypowiedziany przydomek: jezuici. Jednak nawet w przypadku tej potocznej nazwy jasne jest, że duchowość tego zakonu to duchowość samego Jezusa Chrystusa, którego każdy jezuita poznaje przez Ćwiczenia duchowne.

            Sam zaś Ignacy Loyola, w całej swej pokorze, zszedł nieco w cień. A stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ to w grupie przyjaciół zapadła decyzja o uformowaniu nowego zakonu, stąd to nie jego uznaje się za fundatora, ale całą grupę. Po drugie, ponieważ duchowość Towarzystwa Jezusowego koncentruje się na naśladowaniu Jezusa, dlatego Ignacy, jako jeden z wielu, stał się wyłącznie jednym z licznych przykładów, jak tę duchowość realizować. Stąd wcale nie jest tak, że jest on najdoskonalszym przykładem jezuity, a w rzeczywistości może nim być każdy ze współbraci, z których każdy wie, że jest grzesznikiem, nie mniej jednak powołanym przez Pana, czyli “nawróconym przez powołanie”.

 

Jakub Kołacz SJ
Dyrektor Wydawnictwa WAMDEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. „Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa”