Aktualności,  Świętego spotkałem

Świętego… spotkałem, XLII

 

 

 

Moim apostolstwem winna być dobroć

Moje spotkanie z Bratem Karolem de Foucauld

 

Mała Siostra Jezusa Elżbieta

 

 

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Karolu de Foucauld? Chyba w czasie mojego pierwszego pobytu w 1985 roku za „zachodnią granicą”, a dokładnie we francuskim Strasburgu, gdy mój kolega powiedział zdawkowo: „Tu mieszkał Karol de Foucauld, ale on lubił wychodzić z dziewczętami…”.

Miałam 31 lat, byłam po studiach medycznych i szukałam mojego miejsca w życiu. Myślałam o wyjeździe na  misje, by w jakiś sposób „odwdzięczyć się” Bogu za łaskę odzyskanej przed rokiem wiary. Nie przypuszczałam, że to Karol stanie się drogowskazem na mojej drodze, która zaprowadzi mnie do jego córek duchowych, czyli Małych Sióstr Jezusa, zgromadzenia założonego przez Magdalenę Hutin w 1939 roku… w Algierii.

Dopiero kilka miesięcy później, gdy po powrocie z Francji odnalazłam w Częstochowie mały domek, w którym mieszkały „przyjaciółki”, bo tak określano prowadzące ukryte, zwyczajne życie Małe Siostry i otrzymałam od nich  książkę o Karolu, napisaną przez Teresę Micewicz, mogłam poznać bliżej postać człowieka, którego życie tak mnie zafascynowało, że postanowiłam pozostawić ukochany zawód i pacjentów, i wyruszyć w nieznane.

Duchowe spotkanie z nim zadecydowało o tym, kim stałam się wtedy i kim jestem dziś. Karol de Foucauld, człowiek prowadzący „bujne życie”,  potrafił wszystko zostawić, żeby pójść za Jezusem.

Początkowo nic nie wskazywało na to, że Karol de Foucauld zostanie świętym Kościoła katolickiego. Urodzony w 1858 roku w zamożnej francuskiej rodzinie, w dzieciństwie przeżył szok związany ze śmiercią najbliższych mu osób i całkowicie odszedł od Kościoła. Sprzyjały temu okoliczności, gdyż wiek XIX był wiekiem przesyconym duchem niewiary, szczególnie wśród arystokracji i mieszczaństwa, zafascynowanych postępem naukowym. A młody Karol pasjami czytał książki i z podziwem patrzył na odkrycia ówczesnych badaczy. To sprawiło, iż zapomniał całkiem o Bogu, o czym później pisał w jednym z listów do swojego przyjaciela Henriego Duveyriera: W 15 lub 16 roku życia znikła całkowicie moja wiara. Książki, które chciwie pochłaniałem, dopełniły we mnie tego dzieła. Nie opowiadałem się też za żadną doktryną filozoficzną, gdyż nie znajdowałem w nich solidnych podstaw. Trwałem w wątpliwościach, a przede wszystkim z dala od wiary katolickiej, w której niektóre dogmaty – w moim rozumieniu – mocno sprzeciwiały się rozumowi.

Tak więc zamożny młody człowiek przestał zważać na normy moralne i zaczął prowadzić swobodny tryb życia. A sprzyjały temu okoliczności, gdyż właśnie wstąpił do wojska. To był czas, kiedy Francja skolonizowała Algierię, gdzie młody oficer został wysłany.

Życie moje w wojsku było rozwiązłe, przebywałem z dala od bliskich, których prawie że nie widywałem w latach 1878-1886, a te niezliczone wiadomości o mnie, które do nich docierały, szczególnie na początku tych lat, mogły im jedynie sprawić zmartwienie dodawał w tym samym liście.

Jego sposób życia, sprzeciwiający się ówczesnym normom obyczajowym  i dyscyplinie wojskowej sprawił, że został przeniesiony w stan spoczynku „za brak dyscypliny i złe prowadzenie się”. Jednak, gdy dowiedział się, że jego towarzysze walczą przeciwko algierskim rebeliantom, poprosił o ponowne przyjęcie do armii i walczył, wykazując się nadzwyczajną odwagą i troską o zwykłych żołnierzy.  

Chociaż mógł kontynuować służbę wojskową i robić karierę, to 24-letni młody człowiek opuszcza armię i przygotowuje się do badawczej wyprawy do Maroka, wówczas kraju niedostępnego dla Europejczyków. Wraz z przewodnikiem, Żydem Mardocheuszem i sam w przebraniu Żyda, przemierza nieznane tereny, narażając się często na niebezpieczeństwo.

Zafascynowała mnie przemiana, jaka się w nim dokonała pod wpływem islamu. Sam zresztą o tym pisał: Islam wywołał we mnie wielki wstrząs. Widok wiary tych ludzi, żyjących w ciągłej obecności Bożej, pozwolił mi dojrzeć coś większego, prawdziwszego niż sprawy światowe. Zacząłem studiować islam, a następnie Biblię.

Podróż do Maroka zaowocowała książką, za którą w kwietniu 1885 roku otrzymał od Francuskiego Towarzystwa Geograficznego złoty medal. Rodzina przyjęła syna marnotrawnego z otwartymi ramionami, a szczególnie niezwykle przez niego szanowana kuzynka Maria de Bondy. Jej cierpliwość, dyskrecja i dobroć, a jednocześnie żywa wiara, miały z pewnością wielki wpływ na nawrócenie Karola, który wyznał: Ona współpracowała z Tobą, mój Boże, przez swoje milczenie, swą łagodność i dobroć. Była tak dobra, ale nie narzucała się.

Maria de Bondy poznała Karola z księdzem Henrim Huvelinem.

Gdy pewnego dnia pod koniec 1886 roku sprawiłeś to, bym poszedł do jego konfesjonału, obdarowałeś mnie wielkim dobrem… Jeżeli w niebie powstaje radość z grzesznika, który się nawraca, to na pewno było tak w momencie, gdy poszedłem do tego konfesjonału. … Prosiłem o naukę religii…, on kazał mi uklęknąć i się wyspowiadać.

Jego miłość do Jezusa wybuchła gwałtownie pod wpływem okazanego mu przez Niego miłosierdzia w sakramencie pokuty. Była tak wszechogarniająca, że nie miał żadnej wątpliwości, iż odtąd chce oddać całe życie Bogu. Ten nagły zwrot przypomniał mi moją własną spowiedź, która także odmieniła moje życie. Podczas niej spotkałam się z żywym, miłującym Bogiem, który wszystko przebacza. Przemiana Karola była dla mnie pociągającym przykładem. Bóg swoją łaską może odmienić serce i sprawić, że człowiek odwraca się od zła grzechu, który popełniał i poddaje się oczyszczającej sile miłości.

Po tej najważniejszej w życiu spowiedzi Karol de Foucauld zapragnął oddać całe  swoje życie Jezusowi i pójść śladami Mistrza z Nazaretu, starając się odrzucić wszelkie światowe „błyskotki”, tak by w jak największym stopniu upodobnić się do Tego, który by nas zbawić, zajął „ostatnie miejsce”.

Mój Boże, nie wiem, jak to możliwe, że niektórzy zostają świadomie bogatymi, choć widzą Cię ubogim (…). Ja natomiast nie mogę zrozumieć miłości bez odczuwania potrzeby, nieodpartej potrzeby upodobnienia się (…). Być bogatym, żyć wygodnie i w dostatku, gdy Ty byłeś ubogim, żyłeś w niedoli i trudzie: ja nie potrafię w ten sposób, mój Boże.

Pozostawiając swoich bliskich, z którymi rozstanie sprawiło mu wielki ból i ta rana pozostała w nim do końca życia, decyduje się na wstąpienie do najsurowszego w tamtych czasach zakonu trapistów. Początkowo w opactwie Matki Bożej Śnieżnej, a potem w Syrii i północnej Algierii.  Prowadzi tam bardzo surowe życie, a współbracia byli  zbudowani jego wielką pobożnością i gorliwością. Po siedmiu latach opuszcza jednak trapistów, by podjąć jeszcze surowsze i godne większej wzgardy życie, jako ubogi służący sióstr Klarysek w Nazarecie.

Jeszcze będąc u trapistów, zaczął pisać regułę życia dla przyszłych małych braci i małych sióstr, marząc o prostych ubogich wspólnotach, żyjących z pracy rąk własnych i poświęcających większość dnia na Adorację Jezusa w Eucharystii.

O czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste – mówił wówczas.

Pustynia Beni-Abbes

Pustynia Beni-Abbes

Zanim pojechał na algierską pustynię, by nadać realny kształt swoim ideałom, przyjął święcenia kapłańskie. Dzięki temu, przybywając niebawem do Beni-Abbes, algierskiej oazy, leżącej na granicy z Marokiem, mógł odprawiać Mszę świętą.

Mnisi nie opuszczaliby swego domu, nie głosiliby kazań, ale udzielaliby gościny każdemu, który przychodzi, dobremu czy złemu, przyjaznemu czy wrogiemu człowiekowi, muzułmaninowi czy chrześcijaninowi. To jest ewangelizacja nie słowem, ale przez obecność Najświętszego Sakramentu, przez sprawowanie Najświętszej Ofiary, przez modlitwę, pokutę, praktykowanie cnót ewangelicznych, przez miłość, miłość braterską i powszechną, przez dzielenie się ostatnim kawałkiem chleba z każdym biednym, z każdym gościem, każdym nieznajomym i poprzez przyjmowanie każdego człowieka jak umiłowanego brata.

I Karol de Foucauld rzeczywiście tak żył. Jednak w pewnym momencie poczuł, że Bóg każe mu iść w dalszą drogę. Dlatego wyruszył z karawaną do Tamanrasset, osady położonej na południu Algierii, w masywie Hoggaru. To tam osiedlił się na resztę swojego życia, spędzając wśród plemienia Tuaregów prawie 11 lat, poznając ich język, zwyczaje, poezję, instrumenty muzyczne, tłumacząc na ich język Ewangelie oraz tworząc niezwykle bogaty słownik.

Widok z pustelni na gory Hoggaru

Widok z pustelni na gory Hoggaru

To była prawdziwie „benedyktyńska” praca, która miała pomóc przyszłym misjonarzom w kontaktach z miejscową ludnością.

Jestem tu nie po to, by zaraz nawracać Tuaregów, ale aby starać się ich zrozumieć… Jestem pewien, że Bóg  przyjmie do nieba tych, którzy byli dobrzy i uczciwi (…). Trzeba wzbudzić w nich zaufanie, stać się ich przyjaciółmi, oddawać im drobne przysługi, zawiązywać przyjaźnie, dyskretnie nakłaniać, by żyli według religijności naturalnej.

Karol liczył na to, że w ten sposób miejscowi poznają Pana Jezusa, a może w pewnym momencie zwrócą się do Niego. Jednak niczego nie robił na siłę. W tej swojej delikatności był wyjątkowo konsekwentny. Tłumaczył to w ten sposób: Moim apostolstwem winna być dobroć. Widząc mnie, winno się mówić: „Skoro ten człowiek jest tak dobry, to i jego religia musi być dobra”. Gdy się mnie ktoś spytał, dlaczego jestem łagodny i dobry, winienem powiedzieć: „To dlatego, że jestem sługą Kogoś o wiele bardziej dobrego niż ja. Gdybyście wiedzieli, jak dobry jest mój Mistrz – Jezus…”. Chciałbym być tak dobry, by mówiono: „Jeżeli taki jest sługa, jaki musi być więc Mistrz?”.

Początkowo nieufni Tuaredzy powoli zaprzyjaźniali się z tym dziwnym pustelnikiem, którego nazywali „marabutem”, czyli „świętym”. Przełomowym momentem był głód, który nastał po kilkuletniej suszy, a Karol rozdawszy wszystkie swoje zapasy miejscowej ludności, był bliski śmierci. Tubylcy uratowali go, karmiąc mlekiem, które trzeba było zdobywać w promieniu kilku kilometrów. Przyjaźń bowiem wymaga wzajemności i Karol już nie był tylko tym, który obdarowuje, a także tym, który pokornie przyjmuje.

Przemierzając górzysty masyw Hoggaru, zbudowany z wulkanicznych skał, trafił na płaskowyż Assekremu i tam w 1911 roku wybudował pustelnię, w której spędził jedynie 5 miesięcy.

Do dziś istnieje pustelnia brata Karola, licznie nawiedzana przez miejscowych turystów, a także nielicznych Europejczyków, pielgrzymujących śladami pustelnika Sahary. Mali Bracia Jezusa zbudowali kilka pustelni wokół, w których można spędzić czas na modlitwie w ciszy, w otoczeniu niezwykle pięknego i surowego krajobrazu.

W drodze na Assekrem

W drodze na Assekrem

Moim marzeniem od chwili, gdy poznałam Karola de Foucauld, było pielgrzymowanie do miejsc, w których żył i mieszkał Święty, i po wielu latach stało się to możliwe w czasie mojego czteroletniego pobytu w Algierii. Na Assekremie spędziłam trzy tygodnie na samotnej modlitwie.

Pustelnia na Assekremie

Pustelnia na Assekremie

 W 1914 roku wybucha wojna, która także odbija się echem na dalekiej Saharze. Karol de Foucauld początkowo chciał wrócić do ojczyzny, by w jakikolwiek sposób wspierać walczących rodaków, jednak zdecydował się na pozostanie w Tamanrasset i tam wybudował fort, który miał bronić miejscową ludność przed napadami coraz częściej grasujących uzbrojonych band.

Niestety 1 grudnia 1916 roku, podstępnie wywabiony z fortecy, którą potem obrabowano, związany, został przypadkowo zastrzelony przez młodego strażnika, pilnującego więźnia.

Samotne życie, wreszcie samotna śmierć,  żadnego towarzysza, który kontynuowałby misję Karola, który nazywał siebie „bratem powszechnym” wskazywałoby na życiową porażkę. Jednak słowa Ewangelii: „Jeżeli ziarno wpadłszy w ziemie nie obumrze, zostanie tylko samo, lecz jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”, wypełniły się i ta śmierć okazała się nadzwyczaj owocna.

Kilkanaście lat później powstały zgromadzenia Małych Braci i Małych Sióstr, Instytuty świeckie, wspólnota kapłańska, i inne. Życie i misja Karola de Foucauld są tak bogate, że pociągają wiele ludzi świeckich i wiele grup oraz stowarzyszeń odwołuje się do jego charyzmatu, czyli naśladowania Pana i Mistrza w Jego ubogim  i ukrytym życiu w naszych dzisiejszych Nazaretach. Pociągają do Jezusa nie mądrością słów, lecz pokorą modlitwy i traktowaniem każdego człowieka, bez wyjątku, jako umiłowane dziecko Boże, za które Jezus oddał swoje życie w ofierze, umierając na Krzyżu.

Nasze unicestwienie jest najpotężniejszym środkiem, jaki posiadamy, by połączyć się z Jezusem i pracować dla dobra dusz (…). Gdy potrafimy cierpieć i kochać, możemy wiele – najwięcej z tego, co można zrobić na tym świecie –  napisał Karol w ostatnim liście, w dniu swojej śmierci.

Na wyniesienie Karola de Foucauld na ołtarze trzeba było czekać wiele lat, bo choć proces i stwierdzenie heroiczności cnót już dobiegły końca, to wciąż brakowało cudu. Wreszcie w roku 2000, który był Rokiem Świętym, pewien mężczyzna, przypadkowo spotkany w jednym z rzymskich kościołów stacyjnych, powiedział Małym Siostrom, że jego żona przed 20 laty została uzdrowiona z choroby nowotworowej, dzięki usilnym modlitwom za przyczyną „świętego marabuta”, zanoszonych przez jej męża. Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko i na 15 maja 2005 roku przewidziano uroczystość beatyfikacyjną na Placu Świętego Piotra w Rzymie. Niestety doszła ona do skutku dopiero 13 listopada, gdyż 2 kwietnia zmarł Ojciec Święty Jan Paweł II.

Cud konieczny, by Karol de Foucauld był kanonizowany miał zaś miejsce dokładnie w 100 rocznicę jego śmierci, a było to cudowne zażegnanie niebezpieczeństwa, w przypadku młodego robotnika, który spadł z kilkunastometrowej wysokości, podczas prac renowacyjnych w kościele w Saumur we Francji, w mieście, w którym przed wielu laty Karol uczęszczał do szkoły oficerskiej. Tamtejsza wspólnota parafialna przez cały rok prosiła przyszłego Świętego o opiekę, odmawiając specjalną modlitwę po Komunii świętej, na zakończenie każdej Mszy św.

Kanonizacja odbyła się 15 maja 2022 roku, a uczestniczyły w niej tłumnie osoby z całego świata, tak świeckie, jak i zakonne, dla których życie, najpierw wojskowego, a potem pokornego konwertyty, mnicha, pustelnika, przyjaciela niewolników i najuboższej ludności Sahary, a jednocześnie rozmiłowanego w Jezusie i Eucharystii ucznia Mistrza z Nazaretu, stale pociąga.  

św. Karol de Foucauld

św. Karol de Foucauld

Ja w moim życiu nie miałam tak długiego odejścia od wiary, jak Karol de Foucauld. Nazwałabym to raczej zobojętnieniem i zaprzestaniem praktyk. Doświadczenie miłości Bożej, takiej bezwarunkowej, z jaką przyjmuje kochający ojciec zabłąkane dziecko, pozwoliło mi powrócić do Kościoła i uwierzyć, że z Bogiem i w Bogu mogę rozpocząć moje życie jakby na nowo. A co ważniejsze, że On chce, żeby to życie było całkowicie Jemu poświęcone. I nikt, i nic nie jest ważniejsze od Ojca, który tak nas kocha, że dał nam Swego Syna.

Karol de Foucauld był misjonarzem, który nikogo nie chciał na siłę nawracać. Świadectwo, czym jest wiara, dawał swoim życiem. Mawiał: Chcę głosić Boga (…). Chcę głosić Boga miłosierdziem. Papież Benedykt XVI wypowiedział kiedyś słowa, które mogą wytłumaczyć to, co się dzieje w przypadku Karola de Foucauld: Wiara nie szerzy się przez perswazję, ale przez przyciąganie.

 
 

 

 
Elżbieta Krawczyk, Mała Siostra Jezusa (ur. 1954)
 
Wstąpiła do Zgromadzenia w 1986 roku
Spędziła m. in. dwa lata w Afganistanie i cztery lata w Algierii