Aktualności,  Świętego spotkałem

Świętego… spotkałem, XXXIV

 

 

 

Bł. Dominik Barberi CP (1792-1849): świadek Bożego Miłosierdzia

Waldemar Linke CP

 

Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca — nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty — musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie „przyswoić”, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego Odkupiciela (por. hymn Exultet z Wigilii Wielkanocnej), skoro Bóg „Syna swego Jednorodzonego dał”, ażeby on, człowiek „nie zginął, ale miał życie wieczne” (por. J 3, 16).

Jan Paweł II, Dives in misericordia 10

 

Te słowa, z napisanej w 1980 roku encykliki o Bożym miłosierdziu, stanowią bardzo dobre wprowadzenie do autobiografii napisanej przez bł. Dominika Barberi (1792-1849): Ślad miłosierdzia Bożego, które dorowadziło do nawrócenia pewnego grzesznika. Opowieść ta, spisana w 1822 roku, odnosi się do czasu młodości chłopca, który pisał o sobie:

Urodzony i wykształcony pośród biednych wieśniaków, pozbawiony wyrobienia literackiego i środków, by je zdobyć, i do tego pełen braków i win, nigdy bym sobie nie wyobraził, że Bóg zechciałby mnie przeznaczyć do dzieł swej chwały. [1]

Dzieje tego człowieka, biografia pełna zwrotów i tocząca się na tle niespokojnych czasów, prowadząca go z Viterbo przez Francję i Belgię do Wielkiej Brytanii, stanowią dobrą okazję, by poznać ówczesną Europę ogarniętą przez romantyzm i rewolucje. Ta jego wędrówka, ze słonecznej Italii na mgliste i dżdżyste wyspy północne, jest jednocześnie podróżą zgromadzenia, które wcześniej miało zdecydowanie włoski charakter, ponieważ, jeśli nie liczyć na poły misjonarskiej obecności w północnej Bułgarii, rozwijało się na południe od Alp.

Owa autobiografia powstała, gdy był jeszcze młody. Nie jest to podsumowanie osiągnięć długiego i bogatego w osiągnięcia życia, ale podjęta przez niespełna trzydziestoletniego mężczyznę, próba zrozumienia, co mu się przytrafiło: jak pomimo bardzo trudnych początków, w wieku 22 lat został nowicjuszem, rok później zakonnikiem, a w wieku 25 lat otrzymał święcenia kapłańskie. Pewnie zaskoczyło to wszystkich z wyjątkiem niego samego. On już dawno wiedział swoje. Jako dwudziestojednolatek, w Boże Narodzenie 1813 roku otrzymał – jak był przekonany – od Boga zapewnienie:

że jestem przeznaczony do głoszenia prawd ewangelicznych i napominania błądzących do zbawiennego życia, jednak nic nie zostało mi wyjaśnione, ani jak, ani kiedy, ani gdzie, ani kogo: czy to będą niewierzący, czy też heretycy, czy źli chrześcijanie. Tylko, jak mi się zdaje, w mojej myśli mi się zapisało, że moja misja nie będzie ograniczona tylko do katolików [2]

Było to przekonanie dość absurdalne, jeśli skonfrontować je z ówczesnym stanem rzeczy: ogólnych i osobistych. W Italii trwało w najlepsze prześladowanie Kościoła, który nie chciał się podporządkować władzy napoleońskich rządów. Kasata zakonów, represje wobec wielu duchownych, paraliż pozbawionych pasterzy diecezji i parafii, kazały się obawiać, że Kościół na Półwyspie Apenińskim będzie odchodził w przeszłość, a wszechobecne instytucje religijne zostaną wyparte przez instytucje społeczne nowego typu. Duchowni walczyli raczej o przetrwanie, niż zastanawiali się co jest ich misją. Sam zaś Dominik, choć solidne religijne wychowanie nie pozwoliło mu zejść poniżej pewnego poziomu, nie stanowił raczej materiału na duchownego: miał napady pobożności przejawiające się szukaniem kierownictwa duchowego i dłuższą modlitwą, ale miał też okresy, w których dominowała zwykła ciekawość życia, jego przyjemności i lekkości, która dobrze współgrała z wiekiem. Bystrość umysłu prowadziła go w różne strony: czasem trafiały mu się książki pobożne i budujące, czasem literatura romansowa, która budziła w nim tęsknoty dość odległe od pragnienia nieba. Przy pewnym braku głębszego wyrobienia intelektualnego, chętniej sięgał po książki łatwe i przyjemne, niż wymagające i rozwijające. W końcu wrażliwość i głód bliższych relacji prowadziły go raczej przed ołtarz, by zawrzeć związek małżeński z dziewczyną, którą kochał, która jego kochała i która chyba do końca życia nie pozostała mu obojętną. Wisiała nad nim groźba poboru do armii, a to oznaczałoby trwałe pokierowanie jego losami w stronę prawie, że przeciwną gorliwości religijnej czy jakkolwiek rozumianej stabilizacji życiowej. Ale nawet zakładając, że nie byłoby tych wszystkich przeszkód w jego wnętrzu i osobistym życiu, nie było szans na podjęcie drogi życia zakonnego czy kapłańskiego w tych czasach, gdy Kościół zszedł prawie do podziemia. Dzięki temu – paradoksalnie – trafił na pasjonistów, ponieważ dwóch z nich, wyrzuconych z klasztoru, ukrywało się w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Zakonnicy zaś pomogli mu zachować żywą wiarę i dali podstawy formacji duchowej, dzięki którym przy zmianie sytuacji politycznej mógł wstąpić do klasztoru. Tam braki w edukacji (nieumiejętność jasnego i poprawnego wyrażania się w piśmie) i dość zaawansowany jak na początkującego zakonnika wiek, raczej przesądzały o tym, że zostanie bratem zakonnym, a i tu jeszcze nie wróżono mu kariery. Jednak być może dlatego, że lata zamieszania i straty personalne spowodowane prześladowaniami i likwidacją zakonów doprowadziły może do tego, że łatwiej interpretowano sytuacje wątpliwe tak, by dać szansę każdemu, kto jakoś rokował. Po nowicjacie pozwolono mu jednak, choć nie bez wahań, by rozpoczął w 1815 roku studia.

Jak Dominik Barberi definiował Boże miłosierdzie wobec siebie? Jako stałe działanie Boga, który widział w nim kogoś wartościowego, cennego potrzebnego, podczas gdy otoczenie widziało w nim osobę tuzinkową i raczej zbędną.

W nowicjacie Dominik miał problem z opanowaniem trudnej sztuki posługiwania w liturgii jako turyferariusz (czyli machania kadzielnicą), co wpędzało go w kompleksy i przygnębienie, znacznie bieglej poruszał się w świecie książek. Nie było to łatwe, bowiem przełożeni uznali, że będzie z niego co najwyżej klasztorny kucharz, więc zabronili mu czasowo czytania książek, by zajął się przygotowaniem do wypełniania przeznaczonych mu obowiązków. Ostatecznie jednak udało się przekonać otoczenie, że najwięcej będzie z niego pożytku, gdy będzie się mógł uczyć, a potem uczyć innych. Interesowały go Pismo Święte, dzieła Ojców Kościoła, filozofia i teologia dogmatyczna oraz zasady retoryki. Został więc wychowawcą i nauczycielem w Satnt’Angelo di Vetralla, a potem u świętych Jana i Pawła w Rzymie.

W 1833 roku wybrano go na prowincjała, już przedtem zaś pełnił prawie bez przerwy odpowiedzialne funkcje. Jego życie toczyło się w sposób niemożliwy do przewidzenia. Stawał ciągle wobec wyzwań, które go przerastały. Nie zastanawiał się jednak, czy to jego droga, czy mu z kolejnym zadaniem będzie dobrze czy też będzie z tego powodu przeżywał dyskomfort i napięcia. Boże miłosierdzie oznaczało dla niego, że skoro Bóg chce, by dokonywał rzeczy trudnych i kosztujących go wiele wysiłku na różnych płaszczyznach, to on ma po prosu dać się użyć Bogu w tym celu, jaki Bóg zamierzył. On zaś bardziej skupiał się na tym, czego Bóg od niego oczekuje, niż na tym, czego on oczekuje od Boga. Powołanie do trudu, do przełamywania własnych ograniczeń postrzegał jako dar od Boga, a na dar trzeba odpowiedzieć: najpierw przyjęciem go, a potem odwdzięczeniem się. Dużo nauczyła go scenka, którą obserwował tuż przed wstąpieniem do zakonu, i która wywarła wpływ na jego decyzję: kotka próbowała nakarmić kociątko, a ono opędzało się przed nią i atakowało ją. Ta jednak traktowała wściekającego się malca z łagodnością i czułością, choć toczył pianę z pyszczka i drapał ją. Wreszcie wycofała się, odeszła nieco i zostawiła małego. Ten uspokoił się, wyciszył i przyszedł sam do kotki, łasząc się, by otrzymać pokarm.

Oświeciło mnie w sposób szczególny, że Bóg w ten sam sposób traktuje stworzenia. I że one w końcu się z Nim pojednają. (…) Bóg z wielką cierpliwością oczekuje ich nawrócenia [3]

Miłosierdzie Boże to stawianie na wdzięczność i miłość ze strony Boga, i ze strony człowieka, Dawcy i przyjmującego dar. Miłosierdzie Boże i jego prawdziwe odkrycie pozwala nam przeżywać z wdzięcznością to, co stanowi trud i wyzwanie. Tylko w jego świetle człowiek może zrozumieć piękno swego życia.

Życiowa misja Dominika, czyli praca dla nawrócenia Anglii na katolicyzm, zaczęła się, kiedy kazano mu latem 1830 roku zająć się angielskim konwertytą sir Henrym Trelawneyem przebywającym w Rzymie. Chciał on jak najpełniej uczestniczyć we Mszy Świętej, co mógł mu umożliwić Mszalik niedzielny. Nie był jednak biegły w katolickiej liturgii, więc miał kłopot z korzystaniem z tej książki, w czym miał mu pomóc Dominik. Szkopuł polegał na tym, że Włoch prawie nie znał angielskiego, a angielski arystokrata posługiwał się włoskim w bardzo ograniczonym zakresie. Spotkanie to było więc dla Barberiego bardzo frustrujące, ale dzięki niemu poznał wpływowe postacie angielskiego katolicyzmu tej epoki: Ambose’a Philipsa, Georga Specera (anglikańskiego księdza, który nawrócił się na katolicyzm, późniejszego o. Ignacego, pasjonisty). Gdy w 1840 roku powstała możliwość wyjazdu do Anglii z misją założenia tam klasztorów, chętnych było niewielu, ale do nich należał Dominik. Dalej nie posługiwał się biegle angielskim, miał już 48 lat, a zdrowie coraz bardziej zaczynało szwankować. Rwał się jednak do tej misji pamiętając, że w 1813 roku Bóg dał wiejskiemu sierocie, bez prognoz na świetlaną przyszłość, zadanie nawracania i głoszenia prawd ewangelicznych. Został mianowany przełożonym małej grupki, która wysłano na północ.

Zatrzymując się we Francji, zakładając pierwszy klasztor pasjonistów na północy Europu (w Ere, Belgia, czerwiec 1840 roku), dotarł wreszcie do Anglii. Nie był to jednak koniec jego trudów, ale właściwie początek. Trudno mu było znaleźć miejsce stałej obecności, a kiedy wreszcie zaczął tworzyć w Aston Hall (Staffordshire, Środkowo-Zachodnia Anglia) pierwszą wspólnotę, to okazało się, że jej największymi przeciwnikami są miejscowi katolicy, którzy mając jeszcze świeżo w pamięci czasy prześladowań i podziemnej działalności Kościoła, obawiali się, że obnoszący się ze swym strojem duchownym zakonnicy z kontynentu, ściągną na nich kolejną falę represji i zakończy się tak okres swobody religijnej. Więcej zrozumienia, niż u katolików z Staffodshire, znalazł wśród osób związanych z Ruchem Oksfordzkim, powstałym na początku lat 30-tych XIX wieku środowiskiem przedstawicieli tzw. Wysokiego Kościoła Anglikańskiego, nastawionych bardzo pozytywnie do katolicyzmu. Gdy w 1841 roku John Dobree Dalgairns (od 1846 roku ksiądz katolicki i przyjaciel Johna Heny’ego Newmana) napisał list otwarty deklarujący otwartość Ruchu Oksfordzkiego względem katolicyzmu, Barberi odpowiedział w imieniu Kościoła (choć nie z powagą jakiegokolwiek urzędu) równie pozytywnie. Zaprzyjaźnił się z Dalgairnsem, dane mu było przyjąć akt konwersji Newmana na katolicyzm (9 października 1845 roku). Dominik dożył jeszcze realizacji swego planu, by pasjoniści założyli swą stałą siedzibę w Londynie (1848 rok). Działał intensywnie w Anglii i w Irlandii jako rekolekcjonista. W jednej z takich podróży, 27 sierpnia 1849 roku, miał atak serca. Choć stan jego zdrowia był bardzo zły i wymagał odpoczynku, przewożono go z miejsca na miejsce, byle tylko pozbyć się kłopotu z umierającym cudzoziemcem, w dodatku katolikiem. Zmarł w dworcowym hotelu w Reading (Berkshire), jak mówili świadkowie, w męczarniach, ale z ogromnym spokojem wewnętrznym.

Dominik Barberi był człowiekiem, w którego wierzył tylko Bóg. Także Dominik wierzył tylko w Boga. Byli sobie potrzebni tak, jak osoby, które się kochają. Tak Boże Miłosierdzie przeżywał i głosił bł. o. Dominik CP. Takiego rozumienia Bożego Miłosierdzia staram się uczyć, zwłaszcza w chwilach samotności, niezrozumienia, niepowodzeń, wątpliwości. Za to jestem wdzięczny mojemu zakonnemu współbratu.

 

 

[1] Domenico Barberi, „Arcana verba”, w: tenże, La traccia della Divina Misericordia per la conversione di un peccatore, Brescia: Morcelliana 1959, s. 79-85, zwł. s. 80
[2] tamże, s. 80
[3] tamże, s. 65

 

 

 

 

 

 

Waldemar Linke CP (ur. 1966),

pasjonista od 1985 roku, święcenia w 1992 roku, pracuje na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Działa w Bractwie Słowa Bożego.