Aktualności

Święta Ziemia: V tebi je izvir življenja

 

 

Kto by pomyślał, że świnka morska to słoweński morski prosiaczek. A jeszcze trudniejsze do uwierzenia jest to, że Słoweńców śmieszy nasza świnka morska!

Pierwszy dzień był niesamowicie długi, pełen oczekiwania, ale i spełnionych nadziei. Naszą podróż do Ljubljany (Słoweńcy wszędzie dodają j, ma się wrażenie, że niepotrzebnie, bo tego j nie wymawiają, widać to zwłaszcza w nazwach miejscowości: Kranj, Radovljica, Ljubljana) skończyliśmy razem ze wschodem słońca, w sam raz, żeby odmówić jutrznię. W szkole dostaliśmy szczegółowe instrukcje, przydział do parafii i miejsca zakwaterowania oraz torby. Nasza parafia to Kranj (Krandż, a może Krandżi?), 30 km od Lublany. Okazało się, że aż do wieczornego posiłku w Arena Stožice mieliśmy czas wolny, który postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie Lublany. Piękne miasto, trochę podobne do miast, które znamy, a jednak trochę inne. Chociaż nie wiadomo, po co im trzy mosty nad jedną rzeką, w odległości kilku metrów od siebie?

Po posiłku w Arenie modlitwa. Niestety, z powodu niewyspania, chyba nikt z nas nie może powiedzieć, że nie zdrzemnął się chociaż na chwilę.

Po modlitwie pociągiem do Kranj. Trafiliśmy akurat na koncert (okazuje się, że nie było to nic specjalnego, bo koncerty oni tam mają prawie codziennie). W Kranj znów mieliśmy trochę czasu, który spędziliśmy w Kavarna Evropa. Jedyne, o czym marzyliśmy wtedy, to iść spać, choćby na ławce w salce parafialnej, do której później się przenieśliśmy (niektórzy nawet się do tego przymierzali, jak widać na załączonym zdjęciu). Na szczęście/niestety zawołali nas, że już możemy iść do kościoła, w którym czekali nasi przyszli gospodarze (przynajmniej taką mieliśmy nadzieję, tylko ona nas jeszcze trzymała w pozycji pionowej). Nie zawiedliśmy się, gospodarzy wystarczyło i dla nas, chociaż byliśmy ostatnią grupą, która poznała swoich hostów. Dobrze pamiętam ten moment, kiedy w kościele zostaliśmy tylko my, tamtejsi wolontariusze i kilka osób, zastanawiałyśmy się, u kogo z nich będziemy mieszkać przez te najbliższe kilka dni. I chociaż nasza tarnowska grupka została rozdzielona pomiędzy trzy rodziny, byliśmy przeszczęśliwi, że zbliżamy się, do tego momentu, w którym bez przeszkód będziemy mogli pójść spać. Ja z siostrą miałyśmy mieszkać jeszcze 20 km od parafii – w Radovljicy. Nasi gospodarze – Marko i Veronika – byli bardzo gościnni i troskliwi. Dobra, spać!

Drugi dzień zaczęliśmy od porannej modlitwy w parafii. Po niej, dzielenie się w międzynarodowych grupkach dzielenia. Do Lublany, na południową modlitwę, zdaje się, że w jakiejś prawosławnej cerkwi. O 15 zaczynały się warsztaty, dużo różnych warsztatów, do wyboru. Wybrałyśmy naukę słoweńskich tańców ludowych.

Dzień trzeci – poranna modlitwa, a po niej zwiedzanie Kranj. Mieliśmy świetnie przygotowanego przewodnika. Zwiedziliśmy między innymi wieżę kościoła. Warsztaty cz. 2, tym razem wybrałyśmy Singing together – naukę pięknych słoweńskich kolęd. Podczas wieczornej modlitwy zostało ogłoszone miejsce następnego spotkania Taize: będzie to Tallinn.

Niedziela: Msza Święta (oczywiście po słoweńsku! ale niektóre zwroty były jasne, np. Glejte Jagnje Božje czy Bogu hvala!) Niedzielne popołudnie przeznaczyliśmy na zwiedzanie. Odwiedziliśmy tamtejszą Częstochowę – sanktuarium w Brežje, z obrazem Marija Pomagaj, jezioro w Bled, miasteczko Kranjska Gora. Ostatnia modlitwa w Arenie. W oczekiwaniu na modlitwę o pokój, wstąpiliśmy do gospodarzy, a w zasadzie gospodyń Janka i župnika Michała. Siostry Andrea i Mojca poczęstowały nas m.in. ciastem z estragonem.

Sylwester w Stražišče (nazwę tego miasta nauczyłam się wymawiać dopiero ostatniego dnia). Święto Narodów!

Poniedziałek – Msza Święta. Lunch u rodzin goszczących… i to w zasadzie ostatni punkt programu.

W głowie cały czas: V tebi je izvir življenja, na zmianę z Bendigo al Señor i Beati voi poveri…

Największą radością dla nas były spotkania z ludźmi. Marko i Veronika, Andrea i Mojca, Timothee, i Anja, i wiele innych, których nie znamy po imieniu… Bogu hvala!

 

Gabriela Stasior

 


P.S. Nocne zwiedzanie Wiednia i Budapesztu też wspominamy z rozrzewnieniem.