Aktualności

Święta Ziemia: Wystarczy uważnie patrzeć!

 

 

Wystarczy uważnie patrzeć!

Gabrysia Kopeć

 

 

Czy w życiu zdarzają się przypadki? Jeżeli tak, to zupełnie przypadkiem, znalazłyśmy się z moją przyjaciółką Wiktorią na Światowych Dniach Młodzieży w Lizbonie. Zdecydowałyśmy się bardzo późno i same nie do końca wierzyłyśmy, że uda się pojechać. Żadna z nas, w dniu zapisów, nie miała pojęcia, jaki wpływ na nasze życie będzie miał ten wyjazd i jak wiele wspomnień zostanie w naszych głowach po powrocie.

Nasza droga do Lizbony trwała prawie tydzień. Zatrzymywaliśmy się w wielu miejscach. Pierwszy nasz przystanek był w Akwizgranie w Niemczech. Największą atrakcją był ratusz zbudowany na ruinach pałacu Karola Wielkiego. Kolejny dzień był w Lisieux u św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Następnie Mont-Sant Michael, czyli przepiękna wyspa pływowa, na której wzniesione zostało sanktuarium Michała Archanioła. Można dostać się tam jedynie mostem. Trzeba jednak pilnować czasu! Pływy morskie mogą osiągać w ciągu dnia różnice 14 metrów. Fala wieczorami przybiera dużą prędkość i jest bardzo gwałtowna. Trzeba więc wyjechać zanim droga zostanie odcięta od reszty świata przez wodę. Kolejny dzień był odpoczynkiem na plaży i zwiedzaniem miejscowości San Sebastian w Hiszpanii. Czysta woda i niesamowita architektura sprawiały wrażenie raju na ziemi.
Ostatnim przystankiem przed Lizbony była Fatima. Wzięliśmy udział w procesji i różańcu. Przecudowna Portugalka ugościła nas ogromem jedzenia, deserów, kaw i napojów. Byliśmy na lokalnej uczcie, gdzie słowa „już nie mogę” nie miały znaczenia.
Przejechałyśmy 3500 km i jesteśmy w Lizbonie!

Podczas podróży ciągle zmieniało się otoczenie, klimat. Zawsze zaskakiwało nas na nowo jak różnorodny może być świat. Chciałyśmy wykorzystać każdą chwilę w nowym miejscu, bo wiedziałyśmy, że już jutro będziemy zupełnie gdzie indziej. Przyjazd do Lizbony był wreszcie dotarciem do celu. Szliśmy ulicami Lizbony i czułam, że to będzie mój dom na tydzień. Potrzebowaliśmy gdzieś zatrzymać się na dłużej, odpocząć od ciągłej jazdy.

Zakwaterowane zostałyśmy na sali gimnastycznej. Kiedy ją zobaczyłyśmy nastroje w grupie były różne. Zmęczenie momentami powodowało irytacje i chęć rezygnacji u niektórych uczestników. Jednak wszystko zależało od nastawienia. Już w pierwszej minucie można było poznać bardzo miłe Meksykanki, które leżały obok nas. Zaczęliśmy grać w siatkówkę z Francuzami i w tak miłej atmosferze jakoś zapomnieliśmy o barierze językowej, która tak bardzo doskwiera w szkole, kiedy zostajemy wybrani do odpowiedzi i następuje cisza. Każdy pielgrzym mógł wykupić pakiet pielgrzyma. Był to plecak, koszulka, różaniec, wachlarz, bidon na wodę i najważniejsze! Talony na jedzenie i bilet na darmową komunikację.
Był już wieczór, jednak pomimo zmęczenia, wszyscy byliśmy zachwyceni, że możemy przeżywać obecnie najważniejszą część naszej wycieczki. Na aplikacji mogliśmy sprawdzić, gdzie znajdują się najbliższe otwarte punkty z jedzeniem, które wydają pielgrzymom jedzenie w zamian za bony. Padło na Domino’s Pizza. Długo siedzieliśmy na ławce w centrum, chłonąc atmosferę tego miejsca i zastanawiając się, co nas czeka. Są takie momenty, w których człowiek chce się zatrzymać, kiedy jakoś łatwiej się oddycha, a nasza dusza jest zupełnie spokojna. To był ten moment. Poczułam, że poznałam niesamowitych ludzi, że jestem pełna wdzięczności, że mogę tutaj być. Ta noc stanowiła tylko początek momentów, kiedy zatrzymywaliśmy się z niedowierzaniem, jak szczęśliwi możemy być.

Kolejne dni w Lizbonie mijały bardzo szybko. Zwiedzaliśmy Lizbonę. Zobaczyliśmy Torre de Belém, Praca do Comercio, zamek św. Jerzego, park i pałac w Sintrze, klasztor Jerónimos, wieżę Belém, pomnik odkrywców, Bairro Alto, windę Santa Justa z widokiem na miasto nocą, Alfamę, Katedrę Se, Panteon, Fabrykę LX, czyli dzielnicę wypełnioną kawiarniami, modnymi restauracjami, niebanalnymi barami i wystawami sztuki.
Zasmakowaliśmy lokalnych przysmaków. A w moich sercu do teraz pozostały pastéis de nata! Zabieram się obecnie do poszukania przepisu i wypróbowania własnych sił, aby stworzyć to arcydzieło.

Czuliśmy pewien niedosyt, że cały świat jest dookoła nas, a my nie nawiązujemy nowych znajomości, bo na początku jakoś głupio było podejść i tak bez niczego zagadać „hej, co tam”. Natomiast sporo osób miało flagi swoich państw, co od razu wzbudzało sympatię i zainteresowanie. Stwierdziliśmy, że kupimy polską flagę. Podeszliśmy do stoiska, pytamy po angielsku i nagle słyszymy odpowiedź po polsku „my z Warszawy, dużą czy małą?”. Tylko Polacy wpadli na pomysł sprzedawania flag z całego świata w Portugalii. I rozpoczęło się nasze osobiste wyzwanie i przełamywanie nieśmiałości. Chcieliśmy zdobyć zdjęcie i porozmawiać z jak największą ilością osób z różnych zakątków świata. Kiedy zaczynaliśmy nawet nie sądziliśmy, że uda się spotkać osoby dosłownie „z końca świata”. Odbyliśmy dziesiątki rozmów, jedne kończyły się na przywitaniu, inne trwały całkiem długo i pozwalały nawiązać więź. I to w tych ludziach najbardziej czułam Boga. Wszyscy byli przepełnieni radością. Wszyscy byli wdzięczni, że tutaj są. Ani tłumy w metrze, gdzie nie dało się igły wcisnąć, ani gorąca temperatura, która ciągle nie pozwalała o sobie zapomnieć, ani kolejki do odbioru jedzenia po całym dniu, ani „ciężkie” warunki do spania, nic nie było w stanie zgasić w nas tej iskry, którą mieliśmy w sobie. Atmosfera sprawiała, że czuliśmy się jakbyśmy byli „wśród swoich”. Mieliśmy poczucie, że gdybyśmy potrzebowali pomocy to każdy nam jej udzieli, że tłum nie przeraża swoją wielkością i różnorodnością tylko daje poczucie wspólnoty. Bóg przemawiał do nas przez innych, czuło się jego obecność w ich sercach. Dla mnie to było najlepsze świadectwo, że Kościół jest żywy. Żywa była wizja Boga w ludziach.  Lizbona jest przepięknym miastem, które zachwyca każdą uliczką. Wygląda jak z bajki, ale nie wiem czy bardziej zachwycało mnie piękno przyrody i miasta, czy piękno które znalazłam w ludziach tam przebywających.

Było też sporo śmiesznych momentów. Np. Kiedy wieczorem wracałam na salę zobaczyłam chłopaka w moim wieku i usłyszałam „Hola, ¿cómo te llamas?”. I mimo że w szkole uczę się tego języka (mam nadzieję, że pani profesor tego nie czyta) to moje umiejętności nie pozwoliły na prowadzenie rozmowy po hiszpańsku. Starałam się przejść na angielski, jednak w tej kwestii też się rozmijaliśmy. Natomiast moja przyjaciółka wzięła ze sobą książkę z rozmówkami polsko-hiszpańskimi. Więc to była szansa, żeby się dogadać! Podałam mu książkę z radością (bo czego się nie da wypowiedzieć to trzeba nadrobić uśmiechem) i widzę, że chłopak nie do końca rozumie. Więc pytam po angielsku czy mówi po hiszpańsku i okazuje się, że nie! Jak to? Dowiedziałam się, że jest to Francuz, który nauczył się jedynego zdania po hiszpańsku, żeby zagadywać do różnych osób, jednak nie mówi w żadnym innym języku niż francuski…

Najlepiej czuło się atmosferę w metrach, gdzie ilość osób zdecydowanie przekraczała wszystkie normy, natomiast klimat był nie do podrobienia. Często ktoś miał z sobą ogromny głośnik, a wszyscy śpiewali i tańczyli. Zostały w nas nawyki, o których byśmy wcześniej nie pomyśleli. Wracaliśmy do Polski i we Wrocławiu był ostatni przystanek przed powrotem do domu na zjedzenie obiadu, więc z przyzwyczajenia zapytałam „Can I pay in cash?” Po chwili dodając „Wika, chcesz coś jeszcze?”. Zupełnie nie rozumiejąc, czemu pani patrzy się dość dziwnie. Inny przykład. W Lizbonie gdy cały tłum zaczyna biec to momentalnie się dołączasz, bo znaczy to że papież będzie przejeżdżał. Po pewnym czasie przestaje to powodować niepokój, a staje się to zrozumiałym, nieustalonym znakiem.

Najtrudniejszym momentem było nocne czuwanie na polach. Komunikacja nie dojeżdżała do tego miejsca, bo została wyłączona, a 1.5 miliona ludzi musiało przejść autostradą. Żar lał się z nieba, ani jednego miejsca, gdzie byłby cień, a my nieśliśmy z sobą śpiwory, karimaty i pełne plecaki. Dotarliśmy do celu i okazało się, że nigdzie nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść. Za to takie warunki uczą wdzięczności! Po dość długich poszukiwaniach udało się znaleźć miejsce pod jedną gałązką oliwną. W innych warunkach byśmy narzekali, że nie mamy cienia, w tych uważaliśmy, że jest to dar z niebios. Nie sądziłam, że przejście na to miejsce i rozłożenie swojego legowiska do spania może zająć aż tyle godzin. Fizycznie było ciężko. Ale stanowiliśmy tak świetną grupę, że każdy dbał o drugiego. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować Krystianowi, który ratował i brał na siebie kolejne kilogramy bagażu, żeby pomóc każdemu. Nadszedł wieczór i rozpoczęła się adoracja. Chwile ciszy były poruszające, to był faktycznie jedyny moment, gdzie wszyscy zanurzeni byliśmy w pełnym skupieniu i trwaliśmy tylko tu i teraz. Czułam, że na co dzień możemy grać przy ludziach kogoś, kim nie jesteśmy, możemy zakładać maski i chować własne zranienia, lęki czy uczucia. W tym momencie byliśmy prawdziwi, chcieliśmy oddać to wszystko, bo było w naszych sercach, chcieliśmy powierzyć nasze życie i napełnić się prawdziwą siłą, której nikt inny dać nam nie może.

Wracając z Lizbony odwiedziliśmy Lourdes, Carcassonne, Avinon, Taize i Norymbergę. Jednak, żeby o tym wszystkim opowiedzieć to można by było całą książkę wydać. Byliśmy przepełnieni wrażeniami, atmosferą tych miejsc i tym, co zostawiały w nas.

Papież nawoływał młodych do porzucenia lęku, do odwagi. „Was, młodych, Kościół i świat potrzebują tak jak ziemia deszczu – podkreślił. – Piękne jest to, czego doświadczyliśmy z Jezusem, to, co przeżyliśmy razem i jak się modliliśmy. Ale po tych dniach łaski zadajemy sobie pytanie: co zabieramy ze sobą, powracając w doliny codziennego życia? – mówił Franciszek. Na to pytanie odpowiedział trzema czasownikami: „jaśnieć, słuchać, nie lękać się”. „


Przepiękny czas, przepięknie ludzie. Wracaliśmy napełnieni. Czuliśmy, że ten czas nas przemienił i każdy wracał odmieniony w jakimś stopniu. Bywały ciężkie momenty, ale to one zamieniły się z czasem w najciekawsze i najśmieszniejsze historie. Każda osoba zostawiła w nas swój pierwiastek i zasiała dobro, które zobowiązani jesteśmy teraz posyłać dalej. Życzę każdemu, żeby poczuł chodź raz w życiu taką bliskość z prawdziwą miłością Boga i jego fizycznymi cudami, które dzieją się dookoła nas bez przerwy, wystarczy uważnie patrzeć!